Tydzień trzeci.
Dobranoc.
Śpij mocno.
Nie pozwól dopaść się śmierci.
Kolejny tydzień w tym psychiatryku. Czy mi to pomaga? Raczej
nie. Chociaż jest mały postęp. Powiedziałam mojej terapeutce, żeby przestała na
mnie napierać i mnie pocieszać, bo tak naprawdę ta szmata nic o mnie nie wie.
Zrobiła sobie studia i myśli, że wie co ja czuję. Gówno prawda. Chce wiedzieć?
Jasne, szkoda tylko, że nie dowie się tego ode mnie. Moja głowa pulsuje
potrzebuje narkotyku. Jakiegokolwiek. Teraz jestem zdolna nawet coś wciągnąć,
chociaż nigdy nie byłam za tym. Ograniczałam się jedynie do palenia. Sądziłam,
że to mnie nie zniszczy, a jednak. Dla mnie ludzie, którzy brali w żyłę albo w
nos byli już w kostnicy. To była pewna śmieć. A marihuana? Przecież to ziele
jest lecznicze. Co mogłoby mi zrobić? Wszyscy uważają to za wielkie halo, a tak
naprawdę nie wiedzą, czemu zaczęłam. Odkąd skończyłam dziesięć lat dręczyły
mnie koszmary nocne. To było straszne. Kilka sytuacji, które śniły mi się na
przemian. Każdy z nich obrazował moją śmierć w późniejszym życiu, na różny
sposób. To było jak jakaś mantra. Ilekroć próbowałam uciec, ciemność snu mnie
dopadała, będąc przy tym przerażająco realistyczną. W tym szpitalu również mi
się to przydarzyło. Budzę się w środku nocy, chowam się cała pod kołdrę, co
skutkuje tylko jeszcze większym lękiem. Kiedyś powiedzieli mi, że jeżeli
chowasz się pod kołdrą i nie masz dostępu do tlenu twoje szare komórki nie
pracują najlepiej, w wyniku czego wydaje ci się, że zmora przychodzi do ciebie,
ciągnąc za nogi, a potem dusząc. Możliwe, że jest to mit. Uwierzyłam w to
jeszcze, kiedy byłam dzieckiem, a teraz odwraca się to na mojej psychice. Świat
jest tak zły, a my nie potrafimy tego zmienić. Boję się, że te sny mogą się
sprawdzić. Właściwie pokazują mi mój całkowity zgon. W żadnym z nich nie jest
to przyjemne. Zawsze jestem goniona przez zamaskowane postacie po ciemnych
lasach. Znam drogę, jednak oni są szybsi. Po przebudzeniu zazwyczaj żałuję, że
paliłam papierosy i moja kondycja nie jest już taka dobra. Za każdym razem
wszystko czuję. Każdą ranę, a potem koniec. Kiedy wyrywam się ze szponów snu
sprawdzam puls i to, czy nie pozostały mi jakieś blizny. Odkryłam, że kiedy
wypalę skręta przed snem, są one kolorowe i przyjemne. Robiłam to tylko i
wyłącznie, aby uciec od nocnych bólów. Odkąd przebywam w ośrodku śni mi się to
codziennie. Snów jest idealnie siedem- na każdy dzień tygodnia. Najgorsza jest
występująca w nich ciemność, która za
każdym razem mnie znajduje. Kiedyś ją ignorowałam, teraz nie potrafię. Boję
się, że znajdzie mnie w świecie realnym. Nie wiem kiedy mój koniec może
nastąpić. Jak miałam dziesięć lat w snach ukazywałam się jako dziesięciolatka i
tak z każdym kolejnym przypływem lat. To jest naprawdę przytłaczające. Będąc
nastolatką tak bardzo chciałam skończyć swoje życie, popełniając samobójstwo.
Możliwe, że przysporzyłoby mi to mniej bólu, niżeli sposoby śmierci w
koszmarach. Myślałam, iż takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Dziecko jest
opętane. Nie wie co robi. Widzi demony oraz swoją śmierć. Traci głowę przez
natłok myśli, aż w końcu chce skończyć swoje życie. Wtedy o tym nie myślałam,
jakbym grała w filmie. Nawet mi to przez głowę nie przeszło. Dopiero teraz
sobie to uświadomiłam. Tutaj nie mam nawet jak ze sobą skończyć. W tej chwili byłabym
zdolna zrobić wszystko. Może spróbowałaby spać ze schodów? Ale ze mnie idiotka.
Wszystko znajduje się na jednym poziomie, a raczej spadając z jednego stopnia
nie umrę, a szkoda… Przynajmniej teraz mam o czym myśleć podczas terapii. Wciąż
w mojej głowie widnieją obrazy z poprzedniej nocy. Przyprawia mnie to o
dreszcze, zupełnie, jakbym była chora. Nie są one w żadnym stopniu przyjemne,
tak jak te pożądania. Podobno to my sami rządzimy w naszych snach. Tej nocy
postanowiłam to sprawdzić. Mam zamiar się bronić. Nie chcę tym razem tak szybko
zginąć. Mam dwie opcje- albo ze sobą skończyć, albo w końcu zapalić marihuanę i
uciec od tych koszmarów. Położę się dzisiaj zaraz po kolacji, której i tak nie
będę jadła. No wieczorze, nadchodź!
O matko… To było okropne. Znowu ten las. Te same ścieżki, te
same zamaskowane i zakapturzone postaci. Tym razem się wywróciłam. Mieli nade
mną przewagę i nie tylko liczebną, ale też pod względem broni. Ale kiedy
zaliczyłam upadek, zauważyłam, czym był on spowodowany. Potknęłam się o łuk.
Kiedy byłam mała matka zachęcała mnie do spróbowania tej techniki walki. Nigdy
jej nie słuchałam. To było dla mnie już monotonne. Gadała o tym przy każdej
lepszej okazji. Była w strzelaniu z łuku najlepsza. Potrafiła trafić do celu z
bardzo dużej odległości. Nigdy nie byłam dla niej pełna podziwu. Na pewno wielu
tak potrafi. Nic szczególnego. Jednak pamiętałam niektóre jej rady odnośnie
tego, jak to się robi. W tamtej chwili mi się to jak najbardziej przydało. Nie
sądziłam nawet, że tak dobrze mi pójdzie, ale moja rodzicielka twierdziła, że
powinnam mieć to we krwi. Jak nie po niej, to po ojcu. Ale bardziej po niej,
gdyż swoją taktyką przebijała nawet jego. I wtedy zaczynało się zaś opowiadanie
o tym, jak to na randkach polowali… I jak tu było jej słuchać? Ważne, że mimo
wszystko udało mi się. Nie wyszłam z tego bez szwanku. Rzucali do mnie
mieczami, toporami i maczugami. Mieli także tarcze, które mogły ich chronić
przed moim atakiem. Wciąż biegłam i strzelałam, obracając się na te kilka
sekund za siebie. Może nie powinnam? Po
fakcie się nad tym zastanawiam, wczas, nie ma co. Zauważyłam, że jeśli w snach
podejmuję walki doznaję prawdziwych obrażeń. Nie wiem, jakim cudem jest to
możliwe, ale po przebudzeniu na moim ramieniu widniała szrama. Pewnie nawet bym
jej nie zauważyła, gdyby nie plama zaschniętej krwi na mojej koszulce. Fakt,
obrażenia nie są tak realistyczne jak w tym horrorze, ale są. Może to jest mój
sposób na skończenie ze sobą? Warto spróbować. Mam zamiar sprawdzić to
dzisiejszej nocy. Muszę jak najszybciej przebrać koszulkę i sprać krew. Nie
mogę dopuścić do tego, by ktoś to zauważył. Mogłoby się to źle skończyć. Nawet
nie chcę wiedzieć, jak. Ciekawe, czy gdybym zasnęła w ciągu dnia, też mogłoby
mi się to przyśnić… Jestem tak ciekawa, że aż to sprawdzę. Niestety. Nic.
Oczywiście, przecież ciemność ujawnia się po zmroku. Głupia ja. W sumie do
wieczora niedaleko. Teraz jest późna jesień, więc cały cykl przesuwa się o
kilka godzin do przodu. Z zasypianiem nie mam problemu. Przez te sny nie wysypiam
się zbyt dobrze, także zasnąć mogę w każdej chwili. Aż się boję, co może się
wydarzyć tej nocy. Chyba jak większość boję się śmierci. Tymczasem ona nawiedza
mnie co noc. Okropna kostucha, która urządza sobie za mną pogoń. Dałaby sobie
„siana”. Ja też mam życie i nie uśmiecha mi się uciekać. Jeżeli znajdę taką
możliwość, to stawię jej czoła, lub polegnę, ale z myślą, że się nie poddałam. Możliwe,
że śmierć w mojej sytuacji będzie wyjściem najlepszym. Nikt nie będzie musiał
się mną przejmować. W szpitalu zwolni się miejsce i będą mogli pomagać kolejnej
zbłąkanej duszyczce. Matka będzie myślała, że się ustatkowałam i chciałam
porzucić przeszłość. A Sean? Chyba stwierdził, że nasza znajomość trwa za długo
i postanowił się mnie pozbyć- wysyłając do wariatkowa. Mam nadzieję, że już
nigdy go nie spotkam, ale jeśli tak, to marny jego los. Jakoś nie chce mi się
wierzyć, że zrobił to z troski o mnie. Wtedy chciałby mi pomóc na własną rękę,
a nie odsyłając mnie w ręce „specjalistów”. Tak, czuć ten sarkazm. Zupełnie nie
rozumiem jak to miejsce funkcjonuje. Jest tutaj pełno ludzi z problemami
psychicznym- schizofrenicy, ludzie mający depresje w bardzo wysokim stopniu,
niektórzy chcieli popełnić samobójstwo, są jeszcze tacy jak ja, ale jest ich
niewiele. Nie spoufalamy się ze sobą. Oni się mnie w pewnym sensie boją,
chociaż nie rozumiem ich lęku. Przecież nie zarażam, nie gryzę, ani nic z tych
rzeczy. To raczej ja powinnam bać się ich. Ich zachowanie nie jest normalne.
Kto normalny chodzi po korytarzu z czekoladkami, wpadając do gabinetów
terapeutycznych, częstując psychologów i dziękując za „przywrócenie kolorów
światu”? Myślałam, że są tutaj prowadzone odwyki, a tymczasem ci ludzie
wyglądają, jakby byli pod wpływem jakiegoś gazu rozweselającego. To jest
niepojęte i dziwne zarazem. Tutaj są sami idioci. Świat przecież się nie
zmienił. Jest tak samo szary jak kilka lat temu. No może przybyło trochę
bilboard’ów, ale to wszystko. Szara rzeczywistość zmieszana z błotem
codziennych trosk i trudów. Tego nie da się zmienić. Zawsze już tak będzie.
Ludzie będą się czuli z dnia na dzień coraz bardziej przygnębieni. Będzie im
przybywać zmartwień. Dzieje się coraz gorzej. Człowiek otwiera gazetę i tylko
dowiaduje się o kolejnych katastrofach, więc jak ma być szczęśliwy? Ten świat
jest dziś jakiś popierdolony, nie sądzisz? W takim wypadku chyba jednak dobrze
jest mieć schizofrenię. Przynajmniej nigdy nie zostajemy sami, wszystko nas
cieszy, mamy swój własny wykreowany świat, mogę się założyć, że jest sto razy
lepszy od tego co nas otacza, bowiem gorzej już być nie może. Teraz prawie
modlę się o sen, który może przynieść mi śmierć, by tylko nie musieć zostawać
tu na dłużej. Kto wie, może mój plan się powiedzie? Owszem, dalej boję się
umrzeć, ale być może wtedy będzie lepiej…
_______________________________
Rozdział tydzień później, ale i tak to nikomu nie przeszkadza, bo nikt tego nie czyta.