8.02.2013

Rozdział 3



Tydzień trzeci.
Dobranoc.
Śpij mocno.
Nie pozwól dopaść się śmierci.
Kolejny tydzień w tym psychiatryku. Czy mi to pomaga? Raczej nie. Chociaż jest mały postęp. Powiedziałam mojej terapeutce, żeby przestała na mnie napierać i mnie pocieszać, bo tak naprawdę ta szmata nic o mnie nie wie. Zrobiła sobie studia i myśli, że wie co ja czuję. Gówno prawda. Chce wiedzieć? Jasne, szkoda tylko, że nie dowie się tego ode mnie. Moja głowa pulsuje potrzebuje narkotyku. Jakiegokolwiek. Teraz jestem zdolna nawet coś wciągnąć, chociaż nigdy nie byłam za tym. Ograniczałam się jedynie do palenia. Sądziłam, że to mnie nie zniszczy, a jednak. Dla mnie ludzie, którzy brali w żyłę albo w nos byli już w kostnicy. To była pewna śmieć. A marihuana? Przecież to ziele jest lecznicze. Co mogłoby mi zrobić? Wszyscy uważają to za wielkie halo, a tak naprawdę nie wiedzą, czemu zaczęłam. Odkąd skończyłam dziesięć lat dręczyły mnie koszmary nocne. To było straszne. Kilka sytuacji, które śniły mi się na przemian. Każdy z nich obrazował moją śmierć w późniejszym życiu, na różny sposób. To było jak jakaś mantra. Ilekroć próbowałam uciec, ciemność snu mnie dopadała, będąc przy tym przerażająco realistyczną. W tym szpitalu również mi się to przydarzyło. Budzę się w środku nocy, chowam się cała pod kołdrę, co skutkuje tylko jeszcze większym lękiem. Kiedyś powiedzieli mi, że jeżeli chowasz się pod kołdrą i nie masz dostępu do tlenu twoje szare komórki nie pracują najlepiej, w wyniku czego wydaje ci się, że zmora przychodzi do ciebie, ciągnąc za nogi, a potem dusząc. Możliwe, że jest to mit. Uwierzyłam w to jeszcze, kiedy byłam dzieckiem, a teraz odwraca się to na mojej psychice. Świat jest tak zły, a my nie potrafimy tego zmienić. Boję się, że te sny mogą się sprawdzić. Właściwie pokazują mi mój całkowity zgon. W żadnym z nich nie jest to przyjemne. Zawsze jestem goniona przez zamaskowane postacie po ciemnych lasach. Znam drogę, jednak oni są szybsi. Po przebudzeniu zazwyczaj żałuję, że paliłam papierosy i moja kondycja nie jest już taka dobra. Za każdym razem wszystko czuję. Każdą ranę, a potem koniec. Kiedy wyrywam się ze szponów snu sprawdzam puls i to, czy nie pozostały mi jakieś blizny. Odkryłam, że kiedy wypalę skręta przed snem, są one kolorowe i przyjemne. Robiłam to tylko i wyłącznie, aby uciec od nocnych bólów. Odkąd przebywam w ośrodku śni mi się to codziennie. Snów jest idealnie siedem- na każdy dzień tygodnia. Najgorsza jest występująca  w nich ciemność, która za każdym razem mnie znajduje. Kiedyś ją ignorowałam, teraz nie potrafię. Boję się, że znajdzie mnie w świecie realnym. Nie wiem kiedy mój koniec może nastąpić. Jak miałam dziesięć lat w snach ukazywałam się jako dziesięciolatka i tak z każdym kolejnym przypływem lat. To jest naprawdę przytłaczające. Będąc nastolatką tak bardzo chciałam skończyć swoje życie, popełniając samobójstwo. Możliwe, że przysporzyłoby mi to mniej bólu, niżeli sposoby śmierci w koszmarach. Myślałam, iż takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Dziecko jest opętane. Nie wie co robi. Widzi demony oraz swoją śmierć. Traci głowę przez natłok myśli, aż w końcu chce skończyć swoje życie. Wtedy o tym nie myślałam, jakbym grała w filmie. Nawet mi to przez głowę nie przeszło. Dopiero teraz sobie to uświadomiłam. Tutaj nie mam nawet jak ze sobą skończyć. W tej chwili byłabym zdolna zrobić wszystko. Może spróbowałaby spać ze schodów? Ale ze mnie idiotka. Wszystko znajduje się na jednym poziomie, a raczej spadając z jednego stopnia nie umrę, a szkoda… Przynajmniej teraz mam o czym myśleć podczas terapii. Wciąż w mojej głowie widnieją obrazy z poprzedniej nocy. Przyprawia mnie to o dreszcze, zupełnie, jakbym była chora. Nie są one w żadnym stopniu przyjemne, tak jak te pożądania. Podobno to my sami rządzimy w naszych snach. Tej nocy postanowiłam to sprawdzić. Mam zamiar się bronić. Nie chcę tym razem tak szybko zginąć. Mam dwie opcje- albo ze sobą skończyć, albo w końcu zapalić marihuanę i uciec od tych koszmarów. Położę się dzisiaj zaraz po kolacji, której i tak nie będę jadła. No wieczorze, nadchodź!
O matko… To było okropne. Znowu ten las. Te same ścieżki, te same zamaskowane i zakapturzone postaci. Tym razem się wywróciłam. Mieli nade mną przewagę i nie tylko liczebną, ale też pod względem broni. Ale kiedy zaliczyłam upadek, zauważyłam, czym był on spowodowany. Potknęłam się o łuk. Kiedy byłam mała matka zachęcała mnie do spróbowania tej techniki walki. Nigdy jej nie słuchałam. To było dla mnie już monotonne. Gadała o tym przy każdej lepszej okazji. Była w strzelaniu z łuku najlepsza. Potrafiła trafić do celu z bardzo dużej odległości. Nigdy nie byłam dla niej pełna podziwu. Na pewno wielu tak potrafi. Nic szczególnego. Jednak pamiętałam niektóre jej rady odnośnie tego, jak to się robi. W tamtej chwili mi się to jak najbardziej przydało. Nie sądziłam nawet, że tak dobrze mi pójdzie, ale moja rodzicielka twierdziła, że powinnam mieć to we krwi. Jak nie po niej, to po ojcu. Ale bardziej po niej, gdyż swoją taktyką przebijała nawet jego. I wtedy zaczynało się zaś opowiadanie o tym, jak to na randkach polowali… I jak tu było jej słuchać? Ważne, że mimo wszystko udało mi się. Nie wyszłam z tego bez szwanku. Rzucali do mnie mieczami, toporami i maczugami. Mieli także tarcze, które mogły ich chronić przed moim atakiem. Wciąż biegłam i strzelałam, obracając się na te kilka sekund za siebie. Może nie powinnam?  Po fakcie się nad tym zastanawiam, wczas, nie ma co. Zauważyłam, że jeśli w snach podejmuję walki doznaję prawdziwych obrażeń. Nie wiem, jakim cudem jest to możliwe, ale po przebudzeniu na moim ramieniu widniała szrama. Pewnie nawet bym jej nie zauważyła, gdyby nie plama zaschniętej krwi na mojej koszulce. Fakt, obrażenia nie są tak realistyczne jak w tym horrorze, ale są. Może to jest mój sposób na skończenie ze sobą? Warto spróbować. Mam zamiar sprawdzić to dzisiejszej nocy. Muszę jak najszybciej przebrać koszulkę i sprać krew. Nie mogę dopuścić do tego, by ktoś to zauważył. Mogłoby się to źle skończyć. Nawet nie chcę wiedzieć, jak. Ciekawe, czy gdybym zasnęła w ciągu dnia, też mogłoby mi się to przyśnić… Jestem tak ciekawa, że aż to sprawdzę. Niestety. Nic. Oczywiście, przecież ciemność ujawnia się po zmroku. Głupia ja. W sumie do wieczora niedaleko. Teraz jest późna jesień, więc cały cykl przesuwa się o kilka godzin do przodu. Z zasypianiem nie mam problemu. Przez te sny nie wysypiam się zbyt dobrze, także zasnąć mogę w każdej chwili. Aż się boję, co może się wydarzyć tej nocy. Chyba jak większość boję się śmierci. Tymczasem ona nawiedza mnie co noc. Okropna kostucha, która urządza sobie za mną pogoń. Dałaby sobie „siana”. Ja też mam życie i nie uśmiecha mi się uciekać. Jeżeli znajdę taką możliwość, to stawię jej czoła, lub polegnę, ale z myślą, że się nie poddałam. Możliwe, że śmierć w mojej sytuacji będzie wyjściem najlepszym. Nikt nie będzie musiał się mną przejmować. W szpitalu zwolni się miejsce i będą mogli pomagać kolejnej zbłąkanej duszyczce. Matka będzie myślała, że się ustatkowałam i chciałam porzucić przeszłość. A Sean? Chyba stwierdził, że nasza znajomość trwa za długo i postanowił się mnie pozbyć- wysyłając do wariatkowa. Mam nadzieję, że już nigdy go nie spotkam, ale jeśli tak, to marny jego los. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że zrobił to z troski o mnie. Wtedy chciałby mi pomóc na własną rękę, a nie odsyłając mnie w ręce „specjalistów”. Tak, czuć ten sarkazm. Zupełnie nie rozumiem jak to miejsce funkcjonuje. Jest tutaj pełno ludzi z problemami psychicznym- schizofrenicy, ludzie mający depresje w bardzo wysokim stopniu, niektórzy chcieli popełnić samobójstwo, są jeszcze tacy jak ja, ale jest ich niewiele. Nie spoufalamy się ze sobą. Oni się mnie w pewnym sensie boją, chociaż nie rozumiem ich lęku. Przecież nie zarażam, nie gryzę, ani nic z tych rzeczy. To raczej ja powinnam bać się ich. Ich zachowanie nie jest normalne. Kto normalny chodzi po korytarzu z czekoladkami, wpadając do gabinetów terapeutycznych, częstując psychologów i dziękując za „przywrócenie kolorów światu”? Myślałam, że są tutaj prowadzone odwyki, a tymczasem ci ludzie wyglądają, jakby byli pod wpływem jakiegoś gazu rozweselającego. To jest niepojęte i dziwne zarazem. Tutaj są sami idioci. Świat przecież się nie zmienił. Jest tak samo szary jak kilka lat temu. No może przybyło trochę bilboard’ów, ale to wszystko. Szara rzeczywistość zmieszana z błotem codziennych trosk i trudów. Tego nie da się zmienić. Zawsze już tak będzie. Ludzie będą się czuli z dnia na dzień coraz bardziej przygnębieni. Będzie im przybywać zmartwień. Dzieje się coraz gorzej. Człowiek otwiera gazetę i tylko dowiaduje się o kolejnych katastrofach, więc jak ma być szczęśliwy? Ten świat jest dziś jakiś popierdolony, nie sądzisz? W takim wypadku chyba jednak dobrze jest mieć schizofrenię. Przynajmniej nigdy nie zostajemy sami, wszystko nas cieszy, mamy swój własny wykreowany świat, mogę się założyć, że jest sto razy lepszy od tego co nas otacza, bowiem gorzej już być nie może. Teraz prawie modlę się o sen, który może przynieść mi śmierć, by tylko nie musieć zostawać tu na dłużej. Kto wie, może mój plan się powiedzie? Owszem, dalej boję się umrzeć, ale być może wtedy będzie lepiej…
_______________________________
Rozdział tydzień później, ale i tak to nikomu nie przeszkadza, bo nikt tego nie czyta.