24.05.2013

Rozdział 8

Tydzień ósmy.
Budzę się w środku obłędu, którejś nocy,
z kilkoma łzami na mojej poduszce.
I na moim nożu jest krew,
która samotnie plami kartki
ale spłynęły z tej strony.

To dzisiaj zaczyna się ósmy tydzień mojego pobytu tutaj. Nie wierzę, albo nie. Jeszcze do końca nie doszło to do mojej świadomości, ile czasu tutaj spędziłam. Czy coś nowego się stało? Podsumujmy. Schudłam. Tak od narkotyków również się chudnie, ale to głównie od tych dożylnych. Palenie marihuany nie wpływa na apetyt, przemianę materii, czy jakieś inne gówno. Wreszcie osiągnęłam mój upragniony efekt płaskiego brzucha, albo raczej... zapadniętego. Moje kości biodrowe bolą, a mój dosyć pokaźnych rozmiarów tyłek, który niegdyś podziwiała płeć przeciwna, spłaszczył się i wygląda okropnie. Krótko opisując: deska z tyłu, deska z przodu, to jest powód do rozwodu. Tak, tekst zaczerpnięty z czasów, kiedy chodziłam do szkoły. Wtedy jak dziewczyna nie miałka cycków albo dupy, ale miała chłopaka, jego kumple rzucali tym o to tekstem, wywierając na swoim koledze ostateczną decyzję, czyli rozstanie. Och, co ja bym dała za taki rozwód z moimi snami, a raczej koszmarami sennymi. Brak snu sprawił również, że moje oczy są przekrwione ze zmęczenia. Wygląda to gorzej niżeli bym była na fazie. Ich zielony odcień odszedł gdzieś i się schował, a na jego miejsce wstąpił zgaszony popiel. Wyglądam jak śmierć. Zawsze miałam jasną karnację, a słońce bardzo słabo i powoli zostawiało po sobie pamiątkę na mojej skórze, którą teraz zdobią jedynie liczne blizny. Jedne groźniejsze, a inne mniej przerażające. Co do sesji terapeutycznych, to dalej nie potrafię się na nich otworzyć. Być może byłabym do tego zdolna, ale boję się, że zostanę uznana jako obłąkana. To mogłoby jedynie pogorszyć to wszystko. Nie chcę, aby tak się stało. To mogłoby przedłużyć mój i tak już stanowczo za długi pobyt tutaj. Chcę stąd uciec i pewnie bym tego próbowała, ale nie starcza mi na to sił. Jestem zbyt słaba, by iść, a co dopiero urządzić sobie wyścig, którego i tak już doświadczam każdej nocy. Z moim szczęściem to sanitariusze złapali by mnie zaraz w drzwiach mojego pokoju. Dziwię się, że jeszcze żyję po takich pościgach, jakichdoświadczam w nocy. Już dawno powinnam była zginąć. Co za360 frajdę mają wojownicy nieustannie mnie goniąc.Czuję się, jakby nakierowywali mnie w którąś stronę. Jakby nie widziała siła pchała mnie w jakiś konkretny kierunek. Tylko w jaki? Chciałabym wreszcie dowiedzieć się, dokąd to wszystko zmierza. Co jest na końcu mojej drogi. Czy kiedyś będę mogła uciec w swoim kierunku i wydostać się z tego nieszczęsnego labiryntu, w którym przyszło mi tkwić i tkwić bez końca? Chcę aby to się stało jak najszybciej, póki jeszcze mam siłę, by się obronić. Jutro jest dla mnie wątpliwe. Co dzień tracę siłę i niknę. Kto wie, może już tej nocy wszystko się skończy. Powoli przestaję walczyć. Poddaje się, ale moi przeciwnicy nie chcą mnie zabić tak łatwo. A powinni. Są jak kaci. Dostarczają mi jak najwięcej bólu, by zapewne doprowadzić mnie na skraj wytrzymałości i zadać ostateczny cios, prosto w me serce. Wiem o tym doskonale. Wcale nie zaprzątam sobie nawet myśli jakimś dennym szczęśliwym zakończeniem. To nie bajka Walta Disneya. To rzeczywistość, choć nie jestem pewna. Przecież akcja rozgrywa się podczas snu. Więc to chyba jednak nie rzeczywistość. A myślałam, że to ona jest moim najgorszym wrogiem. Ależ nie. Znalazło się coś jeszcze gorszego. W końcu nic nie może być kolorowe, zwłaszcza w moim życiu. To jedynie narkotyki potrafiły nadać mi sens i kolor w te okropne dni. Jak bardzo chciałabym móc znów powrócić do tej beztroski. Do dużej ilości światła zamiast cienia i ciemności. Dlaczego to jest takie trudne i przytrafiło się akurat mnie? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi... Nic nowego. Odkąd tutaj przebywam zadaję sobie tylko głupie pytania, które dręczą mój chory psychicznie umysł jeszcze bardziej, niż robiła to marihuana. Straciłam wiarę, a przynajmniej jej ostatnie szczątki, zajmujące tył mego umysłu. Jest jeszcze nadzieja. Jej niewielkie ziarenko czeka na odrobinę słońca, by mogło wypuścić plon. Wystąpił jeden błąd. Słońca tu nie ma. Zniknęło, przepadło, a może odeszło dobrowolnie. Wszak nadzieja umiera ostatnia, prawda? Moja słania, się na swoich kościstych kolanach i jest już bardzo bliska upadku, zupełnie jak ja. To dziwne, jak łudząco mnie przypomina. No cóż, w końcu żyje w środku mnie. Być twardym to nie tylko marzenie i priorytet każdego faceta. Zdradzić Wam sekret? To było również moje marzenie, ale cii... Niech teraz się nie wyda, że wszystkie moje starania poszły na marne. Niech nie wyjdzie na jaw, że zawaliłam. Wtedy będzie po mnie. Świadomość boli jeszcze bardziej, niż niejeden pocisk. Może nie tak bardzo sama świadomość, co świadomość porażki. Jak codziennie byłam u psychologa. Coś się zmieniło. Byłam blisko złamania się. Całą godzinę moje paznokcie raniły wewnętrzną część dłoni, w morderczym zaciskaniu pięści, aż do momentu, kiedy kłykcie były śnieżnobiałe. Łzy z nieokreśloną siłą cisnęły mi się do oczu, a każda rana zdawała się wypalać w moim ciele jeszcze głębsze dziury. Zęby zaciśnięte, niczym w szczękościsku, jakbym za chwilę miała ogryźć sobie kawałek policzka. Moje mięśnie były niesamowicie spięte i wyglądały, jakby przylegały do i tak wystających już kości. Słowa terapeutki uderzały prosto w resztki mojej zatraconej duszy, rozdzierając ją. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Ale nie mogłam się poddać kolejny raz. To byłby o raz za dużo jak dla mnie. To mogłoby przeważyć szalę, a ja przestałabym istnieć. To przestaje być dla mnie żartem. Każdą noc biorę coraz poważniej i dogłębnie analizuję każdy symbol, doszukując się ukrytych znaków. Wszystko idzie na marne. Niczego nie rozumiem. To dla mnie niezrozumiałe. Co jeśli to ma powiązanie z moją drugą rodziną, o której nie mam zielonego pojęcia za wyjątkiem tego, iż jesteśmy wrogami. Jak mam dać sobie radę, skoro nie znam mojej pełnej historii więzów krwi? To wszystko wina mojej matki. Wcale nie czuję się źle, zwalając wszystko na nią. Moje myśli jej nie zabiją. Niestety jej przeszłość odbija się na mnie. W dodatku piętno jest okropne. Zapewne to nie jej wina, ale co szkodzi ponarzekać. I tak nikt się nie dowie. Ta złość jednak mi nie pomaga, a coraz bardziej niszczy. A jeśli moja krew jest w jakiś sposób zaklęta? To wydaje się być możliwe. Dwa walczące ze sobą rody, wrogowie na każdym kroku, aż ich potomkowie oddali się rozkoszy jednej z nocy, w wyniku czego zostało spłodzone dziecko. Więzy krwi zostały połączone w małej istocie która nosić będzie od urodzenia aż do śmierci ogromne brzemię na swych barkach. Nikt, ani nic nie będzie jej mogło pomóc. Błąd. Zioło doskonale mi pomagało. Najwidoczniej komuś przeszkadzała moja ulga, bo postanowił mnie odciągnąć od mojego środka wybawienia i skazać mnie na pewne zgubienie. Zaczynam mieć paranoje. Albo nie. To jedynie mój wymysł, ale dla mnie jest to niesamowicie prawdopodobne. Wreszcie za tyle lat, coś ma dziwny, ale po części prawdziwy sens. Może to w moją własną teorię powinnam wierzyć. I tak nikt nie zdąży wyprowadzić mnie z błędu, ponieważ jestem ofiarą. Niczym bezbronny baranek. Chociaż ja staram się bronić, a baranek raczej jest posłuszny. Ja nie zamierzam taka być. Zawsze byłam buntowniczką i działałam wbrew zasadom. Aż tak diametralnie nie mogę się zmienić, chyba, że to miałaby być moja ostateczność. To było straszne. Do tej pory się trzęsę. Ja boję się nawet pijanego człowieka na ulicy, a co dopiero, tego, że pchnęłam kogoś nożem, a on soczyście skąpany był w krwi tej istoty. Wiem, to mój wróg, nie powinnam go żałować. To wciąż człowiek, którego zabiłam z zimną krwią. Cholera. Co ja robię? Ale od początku. Właśnie jest noc. Obudziłam się z płaczem. Znów. Śniło mi się to, jak mnie gonią. Owszem. Zabijałam ich już wielokrotnie i nie wywierało to na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia. Ale nigdy nie zrobiłam tego twarzą w twarz. Zastrzeliłam już co najmniej tuzin z tej armii za pomocą łuku, rzucałam też toporem, zdarzyło się, że rzucałam włócznią. Jednak nie dawało mi to bezpośredniego kontaktu z ofiarą. Widok oczu, z których właśnie uchodzi życie nie jest miły, nawet jeśli ta osoba śmieje ci się w twarz, to ten widok jest okropny. Nagle dopada cię poczucie winy, choć nie powinno. Zaraz po tym obudziłam się z krzykiem na ustach i łzami na policzkach. Pamiętam doskonale moment wyciągnięcia broni z ciała poszkodowanego. Wydaje mi się, jakby wciąż kapała z niego czerwona i gęsta ciecz. Substancja wypływa jednak z mojego ciała. Tuż przed niespodziewaną egzekucją wykonaną moją ręką zostałam dźgnięta w nadgarstek. Dziwię się, że jeszcze żyję i moje żyły nie zostały podcięte. Mój wzrok zatrzymuje się na kroplach, które spływają po delikatnych kartach notesu. Mieszają się razem z moimi łzami lub tworzą wyścig. Okropny zapach wdziera się do moich nozdrzy. Z chęcią zwróciłabym zawartość mojego żołądka, niestety w moim przypadku musiałabym zwrócić jego samego, bo w moim brzuchu nie było kompletnie nic. Tak. Od wielu dni moim pożywieniem jest tylko woda i hej, da się przeżyć. Może wyglądam jak anorektyczka, ale czyż nie do tego kiedyś dążyłam? Żałuję, bo powinnam jeść, o ile chcę wygrać tę bitwę. Ale skoro już tyle przeszłam, to mam zamiar przetrwać do końca i dać z siebie wszystko, aż do ostatniego tchu...
 __________________________________________________
ŁOŁ długo mnie tutaj nie było. I hej, jeszcze jeden rozdział + epilog i mówimy papapapappapap :D Nie wiem, i tak nikt się nie interesuje, co tutaj piszę (nawet nie chodzi o notki pod rozdziałami, ale o same rozdziały), więc nie będę się rozpisywać. Jeśli ktoś czyta, to dziękuję i liczę na komentarz. Można mnie znaleźć na tumlbr'ze: @coffeeandcigaretebitches oraz dałam się wciągnąć w tweeter'a, czego się zarzekałam, ale fajnie jest: @ladymorfinepl ewentualnie jak ktoś chce być powiadamiany ( w co wątpię, ale nie chcę wyjść na totalną pesymistkę) to moje gg: 4381663. Gdzie chcecie mogę Was informować chociaż już tylko o 2 rozdziałach na dobrą sprawę, ale zawsze coś, nie? Miłego weekendu życzę~Lady Morfine <3