27.04.2013

Rozdział 7

Tydzień siódmy.
Gdy idę doliną cienia śmierci,
Noszę swoją cierniową koronę i wyciągam nóż z mej piersi,
Wciąż szukam czegoś, czego chyba nigdy nie znajdę...

Każdy krok sprawia mi niesamowity ból. W pierwszym tygodniu, kiedy mnie tutaj przywieziono, byłam jeszcze skłonna uwierzyć w to, że mi się polepszy. Miało być łatwiej, a nie trudniej. Nie takiego obrotu spraw się spodziewałam. Czuję, jak ciemność mnie ogarnia. Zarówno w środku, mojej duszy i na zewnątrz  na moim ciele, dosłownie. Całe uda, łydki, ręce, brzuch pokrywa gruba skorupa sinych, wręcz granatowych siniaków. Zrozumiałabym to, gdybym była podatna na tego typu okaleczenia, tymczasem  nawet podczas mojego dzieciństwa mogłam rozbić kolano albo łokieć, ale nigdy nie towarzyszyły tym ranom  jakiekolwiek siniaki. To wszystko mnie przeraża. Z bezradności podczas jednej z sesji przez przypadek  wyznałam jednej z terapeutek, że zabijam ludzi w moich myślach. Kobieta momentalnie pobladła na  twarzy i skończyła wcześniej moją sesję. Czy jako wyszkolony psycholog, czy nawet psychiatra nie powinna być przygotowana na tego typu wyznania? Dziwne. Sądziłam, że w takich miejscach pracują ludzie,  którzy są dobrze wyszkoleni. Zawiodłam się. A tak w ogóle to chyba znowu osiągnęłam nowy poziom w tej chorej grze, zwanej moimi snami. Skąd wiem? Dodali mi nowy ekwipunek! Nóż. I to nie byle jaki. Szkoda tylko, że mogę nim na raz zabić tylko jedną osobę. Nie mogę podchodzić zbyt blisko, gdyż dałabym  się złapać, a jak inaczej mam wyciągnąć moją broń? To jest minusem. Ujemne dla mnie jest również  zdrowie. W snach również się zmieniam. Tak jak na jawie jestem posiniaczona, poraniona i nie mam siły, tymczasem muszę się tam zmagać z intruzami, a do tego muszę uciekać. Nigdy nie miałam dobrej kondycji. No dobra, może biegałam w podstawówce, ale swoje marzenia przekreśliłam uzależnieniem. Nie żałuję zaczęcia "przygody" z narkotykami. Przynajmniej one przynosiły mi chwilową ulgę i  zapomnienie. Kto wie. Może gdybym ich nigdy nie skosztowało, moje życie skończyło by się wcześniej. Ale  jak to powiadają- co się odwlecze to nie uciecze. Ciemność dorwie nas wszystkim, zanim zdążymy się w ogóle zorientować, będzie już za późno na odwrót. Dlatego nie warto zadzierać z przeznaczeniem. Jednak ja wierzę, że co  ma się stać to i tak się stanie. Wszystko jest zapisane w gwiazdach, a my nie możemy tego zmienić, bo są one od nas za daleko. Chociaż szczerze mówiąc, gdybym mogła coś zmienić w moim życiu, to pomimo tego, co teraz doświadczam od przeszło siedmiu tygodni, nie zmieniłam być zupełnie nic. Nie potrafię narzekać. Owszem często się użalam, ale każdy ma coś zaznaczone, własny szlak. Jak widać mój to nie zielona trawa, a pustynia z kującymi moje bose stopy cierniami. Jeśli chodzi o ochotę na zapalenie skręta, to wcale mi nie przeszło. Mimo, że tak długo jestem czysta, nie potrafię zapomnieć. To szalone. Kiedy byłam na wolności, często zdarzało mi się zapominać różnych, nawet najprostszych rzeczy. A teraz? Nie mogę zapomnieć o głupim ziele, którego nijak nie mogę dostać i które w tej chwili nie może zagłuszyć moich przedostających się do podświadomości snów. Jednak, czy ta ulga dałaby mi cokolwiek? A może narkotyk nie dałby rady już przynieść mi ukojenia. Może wszystko byłoby takie samo jak przez te siedem nieszczęsnych tygodni. Jestem tutaj już prawie dwa miesiące. Prawie jak wakacje. Szkoda, że nie są przyjemne. Z dzieciństwa wspominam ten okres czasu, jako nieprzerwaną beztroskę. Z czasem zaczęło się to zmieniać. Na moją niekorzyść, pragnę dodać. Matka przestała mi zezwalać na jakiekolwiek wyjazdy, sądziła, że one mi nie pomogą w dorastaniu. Gówno. To przez nią stałam się zamknięta w sobie i mało komunikatywna. Trudno mi było się z kimś zaprzyjaźnić. Pomimo tego, jak trzymała mnie pod kloszem, nic to nie dało. Spójrzcie, gdzie wylądowała. Ośrodek dla uzależnionych. Nie mogłam mieć przyjaciół naprawdę, to paliłam marihuanę, po to, by pojawili się ci wyimaginowani. Za każdym razem odnosiło to pozytywny skutek. I jak miałam przestać, skoro palenie przynosiło mi jedynie szczęście, którego w moim życiu niestety było tak mało. Wiem, że to przeszkadzało moim bliskim. A zwłaszcza Jemu. Tylko On o tym wiedział. Reszta zapewne odwróciłaby się ode mnie, gdyby się dowiedzieli o moim problemie. Nie zdziwiłabym się, jeśliby mnie wydziedziczyli. Wielokrotnie rozważałam powiedzenie im. Mojej matce. Chciałam poprosić o pomoc, ale.... bałam się. Bałam się odrzucenia i nadal się boję. Od zawsze byłam skrytą w sobie osobą. Nie chciałam się do nikogo zbliżać. Ten lęk chował się we mnie już od wczesnego dzieciństwa. I odbiło się na mojej psychice podczas późniejszych wydarzeń. To pewnie dlatego tak łatwo dałam się omotać używkom. Gdybym miała kogoś, kto pomógłby mi się odnaleźć. A tak to musiałam sobie radzić na własną rękę. Wierzyłam, że zdołam temu wszystkiemu zaradzić, a tymczasem życie mnie przytłoczyło. Chyba trafiłam na złe towarzystwo. Nie mogę ich jednak za nic winić. To naprawdę w porządku ludzie. Poza tym to niczego mnie nie zmuszali. To ja podjęłam decyzję. Choć raz chciałam poczuć się rozluźnioną. W żadnym wypadku nie myślałam aby tak skończyć. Miałam zamiar się zabawić jak większość nastolatków. Bez zobowiązań, a potem rzucić to wszystko i wkroczyć w dorosłość. Coś w moim planie nie wypaliło. Szkoda, że tak późno dostałam pomocną dłoń. Gdybym wcześniej spotkała Seana na jakiejś innej imprezie, może byłby dla mnie jakiś ratunek, bez tego całego przebywanie w tym wariatkowie. Już nawet nie jestem na niego zła. Nie dziwię się. Nie potrafił sobie ze mną poradzić. Tylko dlaczego po prostu nie zostawił mnie samej. Nie prosiłam o jego pomoc, ani nic w tym stylu. Przekonywałam go, że dla mnie już nie ma szansy. Tak było dobrze. Wtedy zawsze trzaskał drzwiami i wychodził. Chyba nie chciał słuchać mojej gadaniny, kiedy byłam pod wpływem. Tak bardzo chciałabym go teraz przeprosić, za to, co mu zrobiłam. Nie wiem, jak on tak długo ze mną wytrzymał. Był bardzo cierpliwy. Nie chciał się poddać, w przeciwieństwie do mnie. Niemal od zawsze byłam pesymistką, on wręcz na odwrót. Słusznie mówią, że przeciwieństwa się przyciągają. Tak było w naszym przypadku, a przynajmniej w moim. Nie jestem pewna, czy Sean czuł to samo, ale mi naprawdę zależało na tym chłopaku. Z miłą chęcią znów wpadłabym w jego ramiona. Mam powody, by być nim zauroczoną. Kto normalny pomagałby ci w nałogu i robił jak najlepiej? Trzymał twoją głowę, kiedy wymiotujesz, bo przedawkowałeś. Mało jest takich osób na świecie. Zanim go poznałam miałam na ten temat zupełnie inne zdanie. Nie chciałam się do niego zbliżyć, odpychałam go, ale upartość to jego kolejna cecha. Stawiał na swoim, aż w końcu dotarł do celu. Mogłam mu wcześniej oznajmić o moim nałogu. Być może wtedy by tak do mnie nie lgnął. Jednak kiedy się dowiedział, to mnie nie zostawił. Co z  nim było nie tak? Ja na jego miejscu uciekłabym gdzie pieprz rośnie. I to jest kolejna różnica pomiędzy nami. Ja zawsze tchórzyłam przed kolejnym krokiem, czego teraz bardzo żałuję. A odkąd tutaj przebywam musiałam przemóc mój strach do wszystkiego. Gdyby było inaczej, to podejrzewam, że już gryzłabym piach, przez moją bezradność. Te wszystkie koszmary, to było i nadal jest jak skok na głęboką wodę, a ja nie najlepiej potrafię pływać. Jestem ciekawa, czy te sny śnią się tylko mi. Może w mojej rodzinie jest to dziedziczne. A może to jest moja kara. Nie potrafią tego wyjaśnić. Może ma to coś wspólnego z rodziną mojego ojca? Ile bym dała, bym mogła go poznać. On też nie doczekał mojego urodzenia. Nienawidzę mojej rodziny, za to, że potrafili go zabić z zimną krwią. Nigdy nie miałam jakiegokolwiek kontaktu z drugą stroną, ale jestem pewna, że jeślibym próbowała się z nimi skontaktować, to mogłabym skończyć podobnie jak mężczyzna, który mnie począł. Ale jak to, zabiliby członkinię plemienia?  Tak. Oni nie mają skrupułów. Niezależne czy byłabym dzieckiem, ciężarną, czy staruszkiem. Miecz przeniknąłby moje ciało bez zawahania. Przecież żyjemy w wolnym świecie, gdzie kary śmierci są surowo zabronione. Nie. W moim plemieniu, jak i w każdym innym obowiązują odrębne i własne zasady, co nie znaczy, że zawsze są one sprawiedliwe. Bardzo żałowałam, że nie mogłam się wychować w normalnej rodzinie. Już od pierwszych dni mojego istnienia wszystko było skomplikowane i dziwne. W końcu nie każda matka biega po lesie z łukiem i zapasem strzał, a wraca po kilku godzinach z praktycznie żywym mięsem na ramionach, które nazywa czule twoim obiadem. Oczywiście, jest to bardziej zdrowe niż to, co w późniejszych czasach kupowałam w sklepach w mieście, ale bez przesady. Tak jak mówię, wszystko było inne i raczej gorsze. Aczkolwiek było lepiej, niż teraz. Teraz to tak, jakbym to ja przejęła rolę matki, tyle że ona nie musiała strzelać do ludzi, nie musiała się bronić, bo nie miała przed czym. Zastanawiam się, czy ja nie pokutuję za jej grzechy. Nie mam problemu z obwinianiem jej. Kiedyś to było na moim porządku dziennym. Nie mam zbyt wiele siły, by rozmyślać. Wszystko powoli mnie wykańcza. Nie mam zbytnio czasu na przerwę. Kiedy się ,,budzę" zaczynam pisać, byle tylko nie zasnąć i nie dać się schwytać ciemności na jawie. Chociaż wiem, iż jest to niemożliwe, to nie mogę się wyzbyć tej myśli, krążącej w tyle mojej głowy. Ciekawe, jak długo nieznajomi wojownicy chcą się jeszcze mną bawić. Zapewne najpierw całkowicie pozbawią mnie sił, a następnie tkną mieczem, tak jak już dawno powinno to być zrobione. Póki co, zabawa trwa, a ja dalej uczestniczę w grze...
_____________________
Pomieszanie z poplątaniem. Nie wiem, jak wyszedł ten rozdział i nawet nie mam siły go sprawdzać. Przeproszę jedynie za długą nieobecność i brak odzewu, jeżeli to kogokolwiek obchodzi. Teraz mam nadzieję, że będę dodawała częściej, bo powiedzmy, że mam trochę luzu. Dziękuję za miłe komentarze i wyświetlenia, that's all, peace&love~Lady Morfine <3