19.01.2013

Rozdział 2



Tydzień drugi.
Mogę wychodzić z pokoju. Czy to wykorzystuję? Absolutnie nie. Siedzę w ‘moich’ czterech ścianach i piszę. Nie mam ochoty na integrację z innymi psychicznymi ludźmi. Nie jestem taka jak oni. Nie mam zamiaru popadać w depresję. Kiedy idę do mojej terapeutki i mijam ich na korytarzu, a ich twarze nie mają wyrazu, mam zamiar stąd uciec, tylko po to, aby też się taką nie stać. Zupełnie jak po praniu mózgu. Ta perspektywa mnie przeraża. Boję się, że jeżeli zacznę spędzać z nimi czas, to mogę się zarazić, chociaż doskonale wiem, iż jest to niemożliwe.  Nie wiem ile czasu tutaj spędzę. Psycholog powiedział, że jeśli nie zacznę z nim współpracować, to nie prędko. Nie chcę rozmawiać o moim jak to twierdzą ‘nałogu’. Nie czuję, abym była uzależniona. Miewam… przepraszam, miewałam się świetnie kiedy mogłam zapalić jointa i po prostu odlecieć gdzieś daleko. W naszym świecie to normalne. rzeczywistość  jest tak szara, nudna i przytłaczająca, że czasami po prostu musimy się od niej oderwać. Wiele ludzi tak robi, a oni uczepili się akurat mnie. Nie mogli wziąć jakiegoś początkującego dzieciaka, którego można jeszcze uratować? Tak, sądzę, że nie uda im się mnie wyciągnąć z tego bagna. Co więcej- graniczy to niemal z cudem. Już nie raz sama próbowałam rzucić marihuanę, ale coś mi słabo szło. W moim towarzystwie było to wręcz niewykonalne. Pamiętam mój pierwszy raz. Miało to być z moją nowo poznaną przyjaciółką, ale się nie stało. Tak to jest schować zioło do stanika, a potem bawić się ze znajomymi i robić przewroty. Narkotyk był dla niej tak ważny, że biedna się rozpłakała, kiedy nie mogła go znaleźć. Przeszukałyśmy cały park, torebki wszystkich dziewczyn i kieszenie wszystkich chłopaków. Dla mnie nie było to wtedy takie ważne. Kilka miesięcy później, byłabym w podobnym stanie co Elise. Zielone było moim szczęściem. To był mój pierwszy niedoszły raz. Wspominałam, że to nawet nie było w moim kraju? No właśnie. Byłam dwa tygodnie na wakacjach za granicą. Wcześniej Elise opowiadała mi o rzeczach jakie się dzieją po spaleniu. Byłam tym zafascynowana. Też chciałam spróbować. Nie udało nam się. Diler wyjechał, a my nie miałyśmy jak kupić następnego grama. Przetrwałam wtedy. Nie miałam jakiejś wielkiej ochoty, żeby zapalić. Wróciłam do moich przyjaciół, do mojego kraju. Nigdy moja paczka nie była normalna. W tygodniu szkoła, a w weekendy ostre imprezy. Nigdy nie było na nich narkotyków. Co się dziwić mieliśmy zaledwie po piętnaście lat,  zależało nam jedynie na dobrej imprezie, alkoholu i papierosach. Było dobrze. Ale wakacje odmieniły każdego z nas. Wszyscy oprócz mnie, byli skalani dragami. Trochę głupio się czułam, będąc jedynym 'świeżakiem'. Mieszkałam sama. Matka się na to zgodziła. Ufała mi. To przyprawiło ją o zgubę. Niedługo potem przyszła moja przyjaciółka-Nadia ze znajomym i skrętem. Czemu miałabym nie spróbować? Spaliliśmy narkotyk. Nie czułam zbytniej różnicy, oprócz napływającego do mojej głowy ciepła. Zupełnie jakbym miała gorączkę. O nie. Muszę iść do terapeuty. Wzięłabym zeszyt ze sobą i wezmę. Zawsze wkładam go pod zapięcie stanika. Nikt go nie widzi, ani nie ma do niego dostępu. Wrócę za godzinę... Nienawidzę tych ludzi i tych spotkań! Naprawdę wiele wskórała rozmowa tej psycholożki. Czasami się zastanawiam, ile oni im płacą. Ja na ich miejscu dawno odeszłabym jak najdalej od tego chorego miejsca. Nie mają dosyć własnych problemów, że zadręczają się tymi innych? Znaleźli się dobrodzieje. Tylko w moim przypadku coś im niezupełnie wychodzi. Dla mnie to była jedynie kolejna godzina bezczynnego siedzenia i gapienia się w zegar. W międzyczasie wspominałam dawne czasy. Wracając do mojego prawdziwego pierwszego spróbowania narkotyku- nie czułam żadnej różnicy. Widocznie towar musiał być słaby. Pamiętam drugi raz. Znowu ta sama ekipa. Dodatkowo przyszedł jeszcze jeden kumpel. Wszystko było okej. Miałam jeszcze przy sobie tabakę. Poszłyśmy z Nadią do toalety. Wciągnęłyśmy po kresce. Trochę też wypiłyśmy i było nam już wesoło. Nie wiedziałam czy to wpływ spalenia, czy wódki. Wyszłyśmy z pomieszczenia, ukrywając rozbawienie. Co by sobie o nas pomyśleli? Byłyśmy od nich młodsze, nie mogłyśmy dać im tej satysfakcji, że coś nie tak. Musiałam wracać do domu. Odwieźli mnie, ale jednak nie pod samo mieszkanie. Postanowiłam przejść kawałek z głównej ulicy do bloku. Był to dla mnie nie lada wyczyn. Ledwo mogłam wsadzić klucz do dziurki. Po dłuższym czasie udało mi się to. Zmęczona wykąpałam się i poszłam spać, mimo iż była wczesna godzina, wolałam się wyspać do szkoły. W tamtym momencie cieszyłam się, że mieszkam sama, nawet jeżeli miałam tylko te szesnaście lat. To były niezapomniane czasy. Młodzi, szaleni, wolni- nasze motto. Potem wszystko zaczęło się zmieniać. Nie zawsze na dobre, niestety... Przyszła miłość. Kiedyś ktoś powiedział mi, że miłość powinna uskrzydlać, a nie usidlać. Też tak sądziłam. Moja 'miłość' mnie usidlała. Nie mogłam nic zrobić, bo zaraz było martwienie, narzekanie, normalnie czułam się jak w więzieniu. Teraz czuję się podobnie i nie wiem, które usidlenie jest lepsze. Z jednej strony wcześniej dalej byłam w pewnym sensie wolna. Nie wszyscy wiedzieli, co robię. Teraz nawet najmniejszy szczegół z mojego zachowania niesie się echem przez korytarze, sale, wędrując aż do gabinetów specjalistów. Czuję, że podglądają mnie na każdym kroku. Nawet biorąc prysznic czuję się nieswojo. Czy tak powinno być? Nie jestem pewna. To krępujące, a zarazem dziwne. Tutaj panuje bardzo napięta atmosfera. Dopadła mnie ta rzeczywistość, której tak bardzo się bałam. Dlatego odurzałam się narkotykami. Mój świat musiał być kolorowy, inaczej nie mogłam sobie poradzić, tak jak w tej chwili. To przytłaczające. Nawet jest gorzej. Kiedy byłam na wolności dało się temu wszystkiemu jakoś podołać, a teraz? Rutyna. Zawsze powtarzaliśmy sobie ze znajomymi tekst z jakiejś bajki. Brzmiał on chyba tak "Zróbmy coś szalonego! Wyrwijmy się z tej rutyny!". Głupie słowa, zapewne z jakiejś kreskówki, jednak tak prawdziwe. Nikt z nas nie lubi się nudzić. Pomyślcie sobie, co ja muszę przeżywać. Mój dzień polega na wstaniu, wypiciu czegoś ciepłego, pójściu na terapię i powrocie do pokoju. Można zwariować. Ale co ja mam tutaj robić? Już czuję się zagubiona, co będzie dalej? Przewijam kartki tego zeszytu, sprawdzając, co zapisałam moim koślawym i niezbyt czytelnym pismem. Same bzdury. Paplanina, która jest bez sensu okazuje się być prawdą. Wszystko co wychodzi pisane spod mojej ręki, to wspomnienia. Niektóre miłe, wywołujące uśmiech, po kolejnym przeczytaniu, lecz nie wszystkie. Większość wyraża tęsknotę... Tęsknotę do tego, co już było i prawdopodobnie nigdy może nie powrócić. Aż żal serce ściska, myśląc o tym, że muszę to wszystko zostawić za sobą. A to wszystko przez jedną imprezę w klubie. Wszyscy się śmiali, że jestem dziwna, bo wolę domówki. Na nich byłam bezpieczna. Nikt z zewnątrz nie próbował mi na siłę pomóc. Nie potrzebowałam czyjeś litości. Jestem silna, a przynajmniej tak mi się wydaje. Nienawidziłam, kiedy mi ktoś współczuł. Nic się nie zmieniło. Sama sobie świetnie radziłam. Matka zawsze mówiła mi, że jestem uparta, nigdy nikogo nie słucham, no i jeszcze że jestem leniwa. Wiem to wszystko doskonale, czy się tym przejmuję? Zdecydowanie nie. Ze wszystkimi tymi stwierdzeniami miała niezaprzeczalną rację, podpisywałam się pod tymi i innymi często niemiłymi słowami. Ona znała mnie na wylot, dlatego musiałam się od niej uwolnić. Nastąpiło to szybciej niż myślałam. Oczywiście nie obyło się bez różnego typu przestróg, zarzekania się, że jednak nigdzie nie mogę jechać. Było to dla mnie niedorzeczne, bo wyjeżdżałam tylko do innego miasta, a nie innego kraju. Zapomniałam wspomnieć, że wcześniej mieszkałam w wiosce, a moja matka pochodzi z rodu najlepszych łowców w plemieniu. Wiem jak to brzmi, jak w jakimś średniowieczu. Zdziwilibyście się. W czasach obecnych również mają miejsce klany, plemiona, rody bardziej i mniej szanowane, między tymi wszystkimi wymienionymi wcześniej toczy się zacięta walka. Między innymi od tego też chciałam uciec. Kiedy byłam mała bawiły mnie te wszystkie sprzęty, noże, łuki, a nawet maczugi. Niestety ja nie chciałam żyć jak w czasach odległych. Potrzebowałam się z tego wyrwać. Przeżyć własne życie po swojemu. Chyba coś mi nie wyszło, skoro podcięli mi skrzydła, zamykając mnie w ośrodku dla uzależnionych. Zawsze powtarzam, że każdy musi sam za siebie przeżyć własne życie. Może właśnie mi to wszystko było pisane? Wciąż pamiętam opowieści mojej matki o ciałach niebieskich. Jako dziecko byłam tym zachwycona. Opowieści o przodkach i ich dokonaniach, o moim ojcu, który oddał życie za mnie. Rodzice pochodzili z innych plemion. Chyba zostałam poczęta w łódce, na rzece dzielącej te dwa terytoria. Na samą myśl się uśmiechnęłam. To było głupie i niedorzeczne. Z drugiej strony jest to możliwe. Nigdy nie pytałam o to mojej rodzicielki. Jak stąd wyjdę, możliwe, że zahaczę o ten temat. Powinnam wiedzieć, chociaż znając moją matkę, to najpierw spali buraka, spuści w dół głowę, a potem powie iż jest to nieistotne. Napewno się tego od niej nie dowiem. Może babcia będzie coś wiedziała... Postaram się to kiedyś zbadać. Wracając do wcześniejszych przemyśleń. Podziwiałam mojego ojca. Musiał bardzo kochać swoją wybrankę. Zapomniałam o drobnym szczególe. Zabił go brat mojego dziadka. Przecież nie godziło się, by dwójka ludzi z innych klanów mogła się ze sobą spotykać, ależ skąd! I jak tutaj się dziwić, że chciałam uciec? Przytłaczało mnie to wszystko. Co jeśli jak matka, zakochałabym się w nieodpowiedniej osobie, a potem miałabym użalać się nad tym, że zabito miłość mojego życia? Szczerz wątpię w to, że wszyscy wyszliby z tej bitwy cało...
______________________________________________
Jeżeli ktoś dotrwał do końca, to jest pro! Ja bym chyba takich nudów nie przeczytała, ale musiałam, żeby sprawdzić błędy, możliwe, że nadal tam są, a więc proszę o poinformowanie mnie o ich ewentualnym wystąpieniu. Tak ogólnie to chyba właśnie będę dodawała te rozdziały mniej więcej co dwa tygodnie, bo tak to ta historia skończyłaby się po więcej niż dwóch miesiącach. Jak widać rozdziały są krótkie, ale nie zamierzam się rozpisywać, bo jeśli już te Was nużą, to co byłoby, gdybym dodała dłuższe? PROSZĘ O KOMENTARZE, NAWET TE NEGATYWNE, ALBO O JAKĄŚ jebaną KROPKĘ. Dziękuję za uwagę, pozdrawia ujarana feriami Lady Morfine <3

6.01.2013

Rozdział 1



Tydzień pierwszy.
Nie wiem, co się robi z takimi rzeczami. Po prostu nigdy tego nie potrzebowałam. Co takie coś może mi dać? No właśnie. Nie mam nawet kogo się o to zapytać. A nawet jeślibym miała raczej bym tego nie zrobiła. Ale o czym mowa, co? A no mowa o jakimś zeszycie. Ba. Zwykły zeszyt w czarnej twardej oprawce. Z… 116 kartkami, w kratkę. Taki opis. Nic więcej nie jestem w stanie o nim napisać. Po co mi on? Podobno ma za zadanie ułatwić mi… nie czekaj. On ma za zadanie pomóc mi. Ale w czym? Tak dużo pytań… A ja muszę się nad nimi zastanawiać. Tak, to naprawdę jest to, co lubię. Jakiż sarkazm. Kto normalny szuka odpowiedzi na takie pytania? Ja na pewno nie. Chociaż chwila… chyba będę musiała zmienić nastawienie. Tak, to naprawdę jest mi na rękę. Nie jest łatwo. Trudności sprawia mi ból, nie, to jest raczej wewnętrzne ssanie, pragnienie, czegoś, co jest nieosiągalne w moim wypadku. To pragnienie nie chce ode mnie odejść. O ile łatwiej byłoby mi tutaj przebywać, gdyby to uczucie zniknęło. Nie, wróć. Nic nie jest w stanie ułatwić mi pobytu tutaj, chyba że byłoby to natychmiastowe opuszczenie tego miejsca. Tak, myślę, że to by mi w zupełności pomogło i wystarczyło. Nie wiem od czego zacząć. Czuję się głupio, że piszę takie bezsensy. Nigdy nie byłam w tym dobra. No tak, nie będę siebie samej oszukiwać. Przynajmniej nie w tej sprawie. Krótko mówiąc, a może pisząc, jestem beznadziejna w pisaniu. Chyba sam to widzisz? Boże, na głodzie myślę, że jakiś stary zeszyt mnie zrozumie. Jestem totalną idiotką. Tak. Teraz jeszcze będę siebie karcić na kartkach papieru, a może w myślach? Co jest ze mną nie tak? Cholera, kolejne pytanie. Postawię sobie chyba jeszcze jedno: czy ja mam zamiar na nie wszystkie szukać odpowiedzi? Czy aby do tego dążę? To po to ten gruby notes? Super. Z jednego pytania nagle zrobiły się trzy. Takie rzeczy tylko ja potrafię. Czy to wszystko będzie polegało tylko na zadawaniu sobie samej pytań? Czy dzięki temu moja potrzeba będzie zaspokojona? Może ma to na celu odwrócenie mojej uwagi? Póki co moja głowa pulsuje. Chyba dałam sobie za dużo do myślenia. Czemu nie mogę powrócić do tego stanu, kiedy nic wokół mnie nie było w stanie zakłócić mojego dobrego humoru? Czuję jakby zaraz głowa miała mi pęknąć. Brakuje mi moich kolorowych przyjaciół. Dzięki nim mogłam zapomnieć o szarości, rutynie, monotonii. Wtedy było prościej.  Nie wiem nawet jaki jest dzisiaj dzień tygodnia. To wszystko przestało mnie obchodzić, kiedy trafiłam tutaj. A teraz wykorzystuję moją dłoń do bazgrania. Tak, nie można tego nazwać inaczej. Nie potrafię pisać ładnie. Pomijając tutaj już styl, ortografię i te inne. I pomyśleć, że kiedyś miłowałam się w językach. Kiedy to było. Byłam młoda, głupia. Nie wiem czy to jest poprawne myślenie. Niektórzy mogą sądzić, że to teraz jestem głupia. O to spytajcie już innych. Ja sądzę, iż teraz, a raczej wcześniej było mi dobrze, wręcz wspaniale. To wszystko zniknęło. Na to miejsce pojawił się ból, nieopisany. Jedyne czego teraz potrzebuję, to zostać samej. Moment… przecież ja już jestem sama. Wokół mnie nie ma nikogo. Żadnego człowieka, przynajmniej nie w tym pomieszczeniu. Jestem tylko i wyłącznie ja. Och, przepraszam, zapomniałam o moim ciele, które domaga się kolejnej dawki. Zapomniałam też o tym bezużytecznym zeszycie, któremu się teraz wyżalam, jest też długopis. Nic nie znaczący, który pozostawia swoje czarne ślady na bladym pergaminie.  W tym zeszycie nie ma nawet marginesu. Gdyby był czysty, bez kratek pomyślałabym, że ma pełnić w moim życiu funkcję tabula rasa- czysta karta. Może pod koniec mojego pobytu tutaj tak się okaże. Jednak wątpię. Zadra pozostaje do końca życia. Wiem, że w moim przypadku również tak będzie. Nie będę potrafiła o tym zapomnieć. Sądzę nawet, że to powróci. Możliwe, iż po długim czasie, ale powróci. Nic nie przemija. Nie w moim życiu. Nawet jeśli chcesz zapomnieć, przypominasz sobie. I to w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy właśnie wracasz na prostą. Nie da się. Czy chcę tego uniknąć? Owszem, kto by nie chciał. Jednak z dzisiejszej perspektywy sądzę, że brakuje mi tego. Najchętniej bym stąd uciekła. Z dala od tego wszystkiego. Powróciła do starego rytmu życia. To jest to, czego teraz najbardziej potrzebuję. Ile bym dała za dzień wolności. Podobno potem jest jeszcze gorzej. Musiałabym przez to wszystko przechodzić od nowa, od początku. Te wszystkie uczucia towarzyszące pierwszym dniom, wróciłyby z podwojoną siłą. Ale to wszystko prawdopodobnie. Pytanie- zagadka, chcę tego spróbować? Chcę mieć wolność, by potem zawrócić, być może żałować swoich czynów i zaczynać od pierwszego kroku. Mimo wszystko chęć jest nieodparta, kusząca,  z każdą minutą coraz większa. Czy jest możliwość, by była jeszcze większa? Przekonam się za jakieś trzydzieści minut. Nie wiem nawet ile czasu to piszę. Czuję wielką dziurę w mojej głowie. Brak wiedzy na temat dnia tygodnia, godziny, miesiąca, roku. Mój świat zupełnie się zatrzymał, ale kiedy? Tego też nie mogę określić. Głowa cały czas boli. Obraz raz się rozjaśnia, a raz jest ciemny. Można się wściec. Nic nie słyszę. Zupełnie jakbym była głucha. A może jestem? Skąd mam to wiedzieć? Określiłabym to za pomocą oddechu, ale coś mi się wydaje, że to byłoby oszustwo, gdyż przecież czuję kiedy oddycham i jestem przyzwyczajona do tego cichego odgłosu. Czy jest więc jakiś sposób by sprawdzić moją sprawność? Chyba jednak nie dzisiaj. Cholera. Robi się ciemno. Nie mam zbyt dobrego widoku na to, co się dzieje na zewnątrz, gdyż w moim oknie znajdują  się kraty. Nie, wcale nie miałam ochoty stąd uciec… nawet mi to przez myśl nie przeszło, w ciągu ostatnich spędzonych tutaj dni. Nie próbowałam też w jakikolwiek sposób pozbyć się tego metalowego ustrojstwa. Wszystko na nic. Siedzi to tam, jakby było przyklejone najmocniejszym klejem. Co kropelka sklei, sklei, żadna siła nie rozklei. Ten tekst był przeze mnie często powtarzany w dzieciństwie i wykorzystywany do zabaw. Jestem dziwna. Piszę w zeszycie o jakimś kleju… Co głód robi z człowiekiem? Czuję mój każdy nerw. Czuję jak pika z niesamowitą siłą, pulsuje pod moją skórą, nie dając mi ukojenia. Odkąd tutaj jestem minęły trzy ciemne noce. Mogę stwierdzić, iż jest to dzień czwarty, a właściwie już czwarta noc. Przywieźli mnie tutaj. Miałam na sobie podartą koszulkę, którą targał zimny jesienny wiatr. Nie przeszkadzało mi to. Nie czułam nic. Byłam szczęśliwa. Moje przemoknięte buty, nie sprawiały, że czułam się niekomfortowo. Wszystko było mi obojętne. Wszystko wokoło uśmiechało się do mnie serdecznie. Drzewa znajdujące się na zewnątrz radośnie machały do mnie swymi gałęziami, zupełnie jakby chciały się ze mną przywitać. Obraz rozmywał się w moich rozszerzonych źrenicach. Nie były one takie ze względu na otaczające mnie piękno, lecz ze względu na działanie narkotyku, który wzięłam jakiś czas wcześniej. Budynek nie wydawał się być szary, w mojej głowie był w kolorach tęczy, ale to zniknęło. Pozostał jedynie biały pokój z wąskim łóżkiem, na którym leżała ciemna pościel i biała poduszka.  Naprzeciw łóżka było biurko, z którego i tak nie korzystam. To na nim znalazłam ten zeszyt i długopis. Trzy razy dziennie ktoś przychodzi i przynosi mi jedzenie. Ani razu się tego nie tknęłam. Na drugim końcu pokoju znajdowały się wąskie drzwi, prowadzące do niewielkiej łazienki. Był tam jedynie ręcznik, prysznic, umywalka i toaleta. Nawet lustra nie ma, nie mam się czym pociąć z braku zioła. Po wprowadzeniu mnie do środka przebrali mnie w za dużą koszulę, jak w szpitalu i zaprowadzili do jakiejś kobiety. Nie miałam nic przeciwko. Było mi wszystko jedno, czułam się po prostu szczęśliwa. Ale teraz to wszystko minęło. Chcę żeby mnie stąd wypuścili, a znajdę tego gnojka i własnoręcznie go zatłukę. Jak on mógł mi coś takiego zrobić? Był moim przyjacielem, może nawet kimś więcej, a teraz? Zawiódł mnie. Nienawidzę go za to! Gniję w tym zamkniętym pokoju, jedynie raz dziennie przychodzi po mnie jakiś mężczyzna i zabiera powrotem do tej kobiety. Siedzę w jej gabinecie przez okrągłą godzinę, wpatrując się w wielki zegar, wiszący na ścianie. Ona mówi coś do mnie, próbuje nawiązać kontakt, ale to jest zbyteczne. Jestem jak zahibernowana. Nic do mnie nie dociera, nawet jej nie słucham. W końcu od niej wracam do mojego pseudo pokoju. Kładę się na łóżko i myślę. Matka nie nauczyła mnie płaczu. W życiu nie ma ku temu powodów. To jest jasne, że wszystko przemija, więc nie ma co się użalać. Kiedyś stąd wyjdę, może lepsza, może nie. Muszę zapalić. W tej chwili zadowolę się nawet zwykłym papierosem. Nie mam go. Nie mam czym zaspokoić mojego głodu. Wymiotowałam kilka dni temu. Teraz już nie mam czym. Mój organizm nie dostał pożywienia, choć bardzo się go domaga. Boję się, że jeśli coś zjem, on tego nie przyswoi. Nie uśmiecha mi się znów zwisać nad toaletą. Moim jedzeniem jest woda. Daje mi ukojenie. Piję jej bardzo dużo. Koniec. Minął już chyba tydzień odkąd tutaj jestem. Ten zeszyt noszę cały czas przy sobie. Boję się, że ktoś mi go zabierze. Nikt nie może tego przeczytać. Nie, póki nie wyraziłam na to zgody. Zbyt wiele może się tutaj znaleźć. Za dużo rzeczy, o których oni nie muszą wiedzieć. Nie wierzę w Boga, ale jeśli on istnieje, niech zabierze mnie stąd jak najszybciej i przywróci mi moje kolorowe życie.
__________________________________________________________
Rozdział ten zaczęłam pisać już we wrześniu. Skończyłam go wczoraj, a wcale nie jest długi. Ma lekko ponad 1500 słów. Nie będę pisała dłuższych, gdyż jest to w formie pamiętnika i zdaję sobie sprawę, że niektórzy zrezygnują już na wstępie. Ciągły tekst nie zachęca, wiem to. Jednak mam nadzieję, że znajdą się tacy, co pościęcą chwilkę, przeczytają, a później skomentują. Niech wiedzą, że będę Im dozgonnie wdzięczna, bo ten blog jest dla mnie najważniejszy. Nigdy nie pisałam czegoś podobnego, być może skończyłam ten rozdział dopiero teraz, gdyż doszło mi doświadczenia, a to nie jest już pisane bezpodstawnie. Lady Morfine się rozpisała! Ale co najważniejsze, dojrzała.