20.10.2013

Epilog

Nie wiem, który to tydzień, przepraszam.
Ja po prostu nie mogę uciec, 
To jest jakbyś była ze mną teraz,
Ale słowa, które wypowiadasz,
One zawsze zdają się zanikać,
Odkąd odeszłaś,
Jestem tylko twarzą w tłumie,
Któregoś dnia, któregoś dnia,
Wiem, że powrócisz.
Nie uwierzyłem. Nie mogę uwierzyć. Raczej nie uwierzę. To wszystko moja wina.  Nie wierzę nawet w to, że to piszę. Chyba nie tylko ty jesteś byłaś zwariowana. Chyba mi się udzieliło. Nie. Ty nie byłaś szalona. No, może troszeczkę. Ale nigdy nie odbierałem tego w złym sensie. Wiem, że to właśnie tak mogło wyglądać, ale słuchaj, a raczej czytaj. O matko, co ja pisze... Nikt inny tego nie przeczyta. Nawet Ty. Nie wiem, dlaczego w ogóle to robię. Chyba czuję się zobowiązany. Poza tym to pamiętnik, prawda? Cholera, przecież nie dostanę odpowiedzi. Już wiem, jak musiałaś się czuć. Plątam się we własnych myślach. Może to o to właśnie chodzi. Może Ty też się tak czułaś? Chyba chcę Ci wynagrodzić przez to te dziewięć okropnych tygodni, jakie tutaj spędziłaś. Ale bądźmy szczerzy- po pierwsze, nic Ci tego nie wynagrodzi; po drugie, to i tak nic nie zmieni. Choć bardzo bym chciał. To przeze mnie tutaj wylądowałaś. Wmawiam sobie, że to nie tylko moja wina. Zostawiłbym Cię w spokoju- no nie do końca- gdybyś mi tylko o tym powiedziała. Ale nie zamierzam Cię winić. To była Twoja sprawa, chociaż mam o to do Ciebie żal. Jestem głupcem. Nie powinienem go mieć, bo Ty... Ty... Nie, to jeszcze za wcześnie, nie dam rady. To wszystko mnie przytłacza. Tak się cieszyłem, że wkrótce Cię zobaczę. Nie wyobraziłabyś sobie mojego uśmiechu, kiedy podczas jednej z rozmów z Twoim terapeutą- tak, dalej mnie obchodziłaś i martwiłem się o Ciebie, byłem na bieżąco z Twoimi wynikami, nie porzuciłem Cię- dowiedziałem się, że wreszcie zaczęłaś mówić. Podobno nadal niezrozumiale i lakonicznie, ale wreszcie był postęp. Miałem nadzieję, na lepsze, na poprawę. Wierzyłem, że wyjdziesz stamtąd, bo tylko tego chciałem. Nawet nie wiesz, jak bardzo zły na siebie byłem, kiedy Cię tam zostawiłem. Krzyczałem do ścian każdego pieprzonego dnia, bo straciłem najważniejszą osobę w moim życiu. Zanim to zrobiłem, myślałem, że to jest to, co powinienem zrobić. To nie była prawda. Kochałem Cię taką uśmiechniętą, nawet jeśli tak działo się tylko wtedy, gdy wcześniej się upaliłaś. Kochałem Twój uśmiech, te dołeczki jemu towarzyszące...Kochałem Ciebie. Błąd. Ja nadal Cię Kocham i nigdy nie przestanę. Ostatni telefon wbił mi nóż zarówno w plecy, jak i w serce. Nadal nie jestem tego w pełni świadom. Nie mam pojęcia, kiedy to do mnie dotrze. Przez trzy dni i trzy noce nie byłem w stanie się podnieść i pozbierać. Płakałem jak nigdy. Nawet po śmierci własnej matki nie rozpaczałem tak bardzo, a byłem z nią dość blisko. Pamiętam, jak mi tego zazdrościłaś. Mimo wszystko nigdy nie powiedziałaś mi tego wprost. Mogłem to wyczytać w Twoim spojrzeniu. Inaczej nic bym o Tobie nie wiedział. Byłaś strasznie skryta. Wołami nie dało się z Ciebie najprostszych rzeczy wyciągnąć. Byłaś silna, jak nikt inny. W głębi duszy, zawsze Cię podziwiałem. A teraz? To ja doprowadziłem do Twojej śmierci. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Nie pamiętam za to, ile czasu zajęło mi doprowadzenie się do względnego porządku- chociaż tego zewnętrznego, bo w środku jestem bezużyteczny- ale wreszcie tam dotarłem. Jedyne, co mi przekazali, to Twoje ciało i ten czarny zeszyt. Nie wiedziałem, o co chodzi. Teraz już wiem wszystko. Jeden zeszyt, a zawiera tak wiele odpowiedzi. Przynajmniej dla mnie. Odnośnie ostatniego pożegnania- skremowałem Cię, tak jak zawsze mówiłaś. Śmieszyło mnie, gdy zwykłaś mówić, że nie zamierzasz gnić z robalami, teraz w pełni podzielam Twój wybór, bo mogę Cię mieć nadal blisko siebie i wiem, że mnie nie opuścisz, tak jak ja opuściłem Ciebie na te dziewięć tygodni. Najgorsza podjęta przeze mnie decyzja w życiu, najgorsze dziewięć tygodni w moim życiu. Już gorzej być nie może, bo ja umarłem razem z Tobą. Może ciałem wciąż tutaj jestem, ale duchem już dawno mnie nie ma. Wiesz, czasami mi się śnisz. Mówisz do mnie, a ja Cię słucham. Spijam każde słowo z Twoich pełnych ust. Moje oczy wpatrują się w Twoje, które już nie są pełne blasku, jak kiedyś. Nawet nie są czerwone od zioła, są puste. Mimo to, są dla mnie najpiękniejsze. Twoja matka jeszcze nie wie. Odbierałem od niej pocztę każdego tygodnia, ale nie odpisywałem. Bo co miałbym napisać? Że wsadziłem Cię do jakiegoś zakładu? Chyba zginąłbym wcześniej, niż Ty. Nie wiem, co mam zrobić. Zbyt długo to trwa. Dłużej nie potrafię tego znieść. Z każdym dniem jest coraz gorzej. Coraz bardziej za Tobą tęsknię, mając świadomość, że już nigdy nie powrócisz i to mnie dobija. Ale znalazłem rozwiązanie. Właśnie leży na moich kolanach i tylko czeka, by wziąć go do rąk i pociągnąć za spust. Chyba właśnie nadszedł na to czas. Zbyt długo to odwlekałem, użalając się nad sobą. Nie martw się, skarbie. Widzimy się za chwilę...
______________________________________
Więc epilog. Serdecznie chciałam podziękować, za przypomnienie mi o tym blogu, po pewnie znów bym odwlekała napisanie tego, a tu proszę, wystarczyło pół godzinki i gotowe. Możliwe, że to zawaliłam, ale chyba poszło tak, jak chciałam, więc...
Dziękuję również tym, którzy czytali i czasem skomentowali.
Całuję~Lady Morfine <3

15.06.2013

Rozdział 9

Tydzień dziewiąty.
Lepiej zejdź mi z drogi
Jutro będę lepsza, więc dziś muszę walczyć
Wiesz, wyjebane mam w to co myślisz i mówisz
Bo i tak będziemy rządzić tym całym miejscem.*

 Cholera. Dziewięć tygodni jestem w tym więzieniu. Dziewięć tygodni nie paliłam. Nic. Nawet papierosa. Hej! Jeszcze żyję. Dobre określenie- jeszcze. Co nie zmienia faktu, że "terapia" pod tytułem "bądź czystym, aż się wykończysz" działa. No może w małym stopniu. W końcu jestem na wykończeniu. Chyba moje poczucie humoru się wyostrzyło. Nawet po trawce nie śmiałam się tak mocno. Terapeutom nawet się to podoba, przecież nie chodzę smutna. Sądzę, że uśmiecham się, by nie zacząć płakać. Czasami mam wielką ochotę usiąść i zacząć szlochać, niczym małe dziecko, które nie dostanie upragnionej rzeczy od rodziców. Cofam się w rozwoju. Już wcześniej to dostrzegłam. Nie jest dobrze. Zaczynają się domyślać. Faszerują mnie jedzeniem, niedobrym zresztą. Nie tknęłabym tego nawet kijem, z odległości trzech metrów, a co dopiero widelcem lub łyżką. Nie ma mowy. To nie tak, że nie chcę jeść. Uwierzcie mi, chciałabym i to bardzo. Głównym powodem jest to, iż potrzebuję siły, aczkolwiek te posiłki, serwowane tutaj nie wyglądają i nie pachną zbyt dobrze. W mojej sytuacji nie powinnam wybrzydzać, ale nie potrafię nic na to poradzić. Oni myślą, że się odchudzam. Nie chcą, żebym popadła w anoreksję, o ile już w nią nie popadłam. Schudłam bardzo dużo. Moje wcześniejsze ubrania zlatują z mojego ciała przy każdym najmniejszym ruchu. Pamiętam, jak byłam młodsza i paliłam papierosy, bo sądziłam, że schudnę. A wszystko za sprawą mojej sąsiadki, która była chuda, a wraz z rzuceniem nałogu przytyła. Niestety mi to nie pomogło. Cóż, teraz osiągnęłam mój cel. Mogę być gruba, byleby nie takim chudnąć tak okropnym kosztem. Z każdą sekundą boje się coraz bardziej o moje życie. Nigdy nie bałam się śmierci, ani o niej nie myślałam. Przynajmniej tak sądzę. Takie myślenie było dla mnie absurdalne. Przecież o śmierci myśli się, będąc zazwyczaj w podeszłym wieku, chyba, że stwierdzono u ciebie śmiertelną chorobę. Ale wtedy jesteś na to tak czy inaczej przygotowany. A ja jestem jeszcze stosunkowo młoda. Czymże są w końcu dwadzieścia trzy lata? Ja teraz czuję się jak nastolatka, po raz kolejny. No dobra, może czułam się tak przed dziewięcioma tygodniami. Teraz trochę podupadłam, w ciągłym imprezowaniu. Tak. Nie brałam na okrągło, odkąd skończyłam szesnaście lat. Miałam nieco ponad rok przerwy. Dlaczego ponownie zaczęłam to robić? Hmm... Z tego samego powodu, dla którego zrobiłabym to teraz. Koszmary. Wszystko sprowadza się do nich. Rujnują mi życie. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby nie one. Czy inni ludzie też doświadczają takich rzeczy, czy to tylko ja jestem nienormalna? Wątpię w me istnienie, kiedy tu przebywam. Chcę powrócić do mojego dawnego, luzackiego stylu bycia, kiedy nic mnie nie obchodziło, praktycznie nie miałam zmartwień. Po prostu żyłam beztrosko. Dlaczego nie jest mi dane cieszyć się ludzką egzystencją? Straciłam całe dzieciństwo, jakby nie patrzeć. Już dosyć narzekania na matkę. Zostawię tę biedną kobietę w spokoju. I tak jej nie toleruję. Zawsze mnie przestrzegała przed różnymi wpadkami, a sama wpadła z moim ojcem, czego doskonałym dowodem jestem ja. Jak to leciało? "Przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli"? W jej przypadku, to ten kocioł już się spalił, jakieś ponad dwadzieścia lat temu. Ciekawe, czy ona też za nim tęskni... Może miała go gdzieś, tylko po prostu chciała się zabawić, a wyszło z tego no cóż... ja. Tego chyba nie przewidziała. Przepraszam, że nie przepraszam. Ma nauczkę. Tak, nie mogę się powstrzymać od uwag na jej temat, ale to jest uzasadnione. Bynajmniej dla mnie. Jeżeli jeszcze sobie tego nie uzmysłowiliście przez dziewięć tygodni, to bardzo mi przykro, a właściwie to nie. Nie zależy mi. Już nie. Codzienne, teraz już kilkugodzinne, nie wiem dokładnie ilu, sesje terapeutyczne nie dają zbyt wiele. Ale czy kiedykolwiek dawały? No właśnie. Każdy z nas zna odpowiedź na to jakże banalne pytanie. Tutaj nie ma co się zastanawiać.Odnośnie zastanawiania. Podczas trwania tych jakże pomocnych spotkań z psychologiem kazano mi coś napisać. Kobieta podała mi długopis oraz czystą kartkę. Nie w linię czy kratkę. Czystą, jak z zeszytu do geometrii. Co mi szkodziło choć raz wykonać jej polecenie? Zapisywałam to, co powoli mi dyktowała. Te zdania nie miały dla mnie najmniejszego sensu, ale być może dla lekarza miały. Czynność tą kazała mi powtarzać przez trzy następne dni. Dzisiaj jak sądzę, po raz ostatni. Pragnęłam dowiedzieć się o co chodzi. Zaraz po tym, jak opuściłam gabinet moja doktor prowadząca, zawołała do niego kilku innych znajomych "po fachu". Kiedy upewniłam się, że nikt nie zdoła mnie zauważyć, podeszłam bliżej drzwi, z nadzieją dowiedzenia się czegoś. Dostałam to, czego chciałam, aczkolwiek po usłyszeniu, jak dla mnie absurdalnej prawdy żałowałam mojego podsłuchiwania. Te słowa wciąż chodzą po mojej głowie: "Ona jest chora psychicznie"; "Dlaczego tak sądzisz?"; "Spójrz na jej pismo. Pamiętasz nasze wykłady na studiach? Ta kartka jest czysta, bez jakiejkolwiek linii czy kratki, mimo to, jej pismo utrzymuje się, jakby pisane od linijki. Litery są równe i wymiarowe. To niemożliwe. Ostrzegali nas przed tym na studiach. Nie wiem co jej jest, ale to rzuca promień światła na sprawę." Ledwo usłyszałam te słowa i puściłam się biegiem w dół korytarza, do mojego pokoju. To nie może być prawda! Chce mi się krzyczeć, ale nie mogę dać po sobie poznać, że wiem o czymkolwiek. Muszę zachowywać się normalnie, tak jak do tej pory. Kogo ja oszukuję? Oni wysnuli na mój temat błędne wnioski. Nie zdziwię się, gdy przyjdą po mnie z kaftanem bezpieczeństwa. Sen mógłby być teraz znakomitym ukojeniem, nawet mimo tych koszmarnych rzeczy, które się wtedy dzieją. Nie mogę zasnąć, wtedy mogliby mnie łatwiej złapać, na co nie pozwolę. Nigdy. Głupia ja. Powinnam była się domyślić. Jak mogłam do tego dopuścić? Nigdy nie współpracowałam i było dobrze. Teraz, kiedy chciałam pomocy, zostałam wciągnięta w jakiś chory przekręt. Myślałam, że osiągnęłam już dostateczny poziom strachu. Czuję się obłąkana i przerażona. Co jeśli oni mają rację? Muszę być czujna, na wypadek, gdyby tu szli. Nie mogą zauważyć, że piszę w notesie. Byłoby po mnie. Skrywam tutaj zbyt cenne rzeczy, jak moje życie, by mogli to przeczytać. Nikt nie ma prawa, by to zrobić. Nie ufam im. Wzięli mnie podstępem, kto wie, do czego jeszcze mogą być zdolni. I jak ja miałam się otworzyć, kiedy wszystkie działania tutaj są podejmowane przeciwko mnie? Zdecydowałam. Zapomniałam o tym napisać, ale... Wojownicy chyba doprowadzili mnie do celu. Zeszłej nocy ledwo uszłam z życiem. To było głównym powodem, dla którego starałam się powiedzieć coś pani psycholog. Byłam niemal pewna, że ona mi pomoże. Zamiast tego, jedynie wkopałam się w większe bagno. Wracając... Wojownicy nie zabili mnie. Zaprowadzili mnie do miejsca, które wyglądało, jak arena. Wielka, zamknięta przestrzeń, taka, jaką nieraz oglądamy na starożytnych filmach z gladiatorami w rolach głównych. Sęk w tym, ja nie jestem jedną z nich. Jestem kobietą, w dodatku mizerną, jakby nie patrzeć może te dwa miesiące wcześniej dałabym radę. Ale nie teraz. Było cicho. Przelękłam się nie na żart, kiedy usłyszałam, jak ktoś gra na trąbie myśliwskiej. Stało1150 się to jeszcze straszniejsze, gdy uświadomiłam sobie, że doskonale znam tą melodię. To był hymn. Co gorsza, hymn moich odwiecznych wrogów. Hymn... plemienia mojego ojca. Nigdy nie widziałam go na własne oczy, ale podobno miałam taki sam kolor włosów i oczu, jak on. W sumie moje rysy były niemal identyczne, jak jego, tyle, że moje były bardziej delikatne. Melodia ustała, gdy dobiegła końca. Wtem, kilkanaście metrów przede mną, znikąd, stanął ON. Czułam to. Nie dało się tego wyjaśnić, ale czułam tą więź. Przez chwilę byłam niemal pewna, że chciał jedynie mnie spotkać. Moje myśli zostały rozwiane, gdy w moją stronę poleciała rękawica. Chyba wiemy, co to oznacza. Jedno słowo- wojna. Tylko jak tutaj walczyć z własnym ojcem? Czy ojciec nie powinien bronić własnych dzieci, zamiast wyzywać ich do walki? Wspominałam, iż moja rodzina jest dziwna? Wtedy dopiero uświadomiłam sobie, jak bardzo. Jakim cudem jeszcze daję radę, by pisać? Nie podniosłam rękawicy i dlatego oszczędziłam życie? Kimże bym była, gdybym odmówiła rywalizacji, zwłaszcza własnemu ojcu? I tak uważam go za tchórza. W końcu mógłby się chociaż odezwać do córki. Przez tyle lat bawił się ze mną w kotka i myszkę, żeby rzucić mi w twarz rękawicą? Jestem rozczarowana. Niby udawałam twardą, ale tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo się bałam. Gdybym dalej grała chojraka, to pewnie nie dowiedzieliby się o tym, że jestem psychiczna, w co w dalszym ciągu nie wierzę i nie zgadzam się z tą teorią. Postanowiłam więc stchórzyć, tak jak zrobił to mój już nieżyjący ojciec. Cóż, mamy te same geny, no nie? Postanowiłam sprawdzić, czy moja odporność nadal działa. Wcześniej, gdy zostałam zaatakowana, to się budziłam. Wojowników teraz nie było, więc nie mogli zrobić tego za mnie. Wiem, że jeśli nie podjęłabym się jakiejkolwiek próby ucieczki, to albo bym zwyciężyła, albo zginęła na miejscu. Nie, żebym w siebie nie wierzyła, ale musiałam się mentalnie przygotować do pojedynku, a on wiedział, że nie zdołam mu uciec. Wyciągnęłam zza paska spodni mój nóż i bez namysłu dźgnęłam się nim w lewy obojczyk. Nie powinien być on mi potrzebny podczas odroczonej walki. Podziałało. Obudziłam się na moim łóżku, zwijając się z bólu, ale jednocześnie byłam zadowolona, z takiego obrotu sprawy. Wydarzenia dzisiejszego dnia zostały już wyjaśnione. Teraz zamierzam przygotować się do sny, czyli pojedynku. Jeśli dam radę, bez skrupułów zabiję własnego ojca. Chociażby za to, co robił mi każdej nocy. Jeśli mi się uda i wcześniej nie schwytają mnie moi lekarze, napiszę jutro. Potraktujmy to, jak zwykłą drzemkę. Dobranoc, śpij słodko. Nie daj się ugryźć snom, pamiętasz?
__________________________________
*Tekst został minimalnie zmieniony, na potrzeby tego opowiadania.
Tak, to już ostatni rozdział. Został jedynie epilog. Mam nadzieję, że gdy to opowiadanie się skończy, to może zacznie cieszyć się choćby małą popularnością. Póki co i tak dziękuję, za wszystkie miłe słowa.
Jeżeli nie napiszę epilogu przed rozpoczęciem wakacji, to od razu życzę Wam, by były udane (:
Pozdrawiam~Lady Morfine <3
Twitter: ladymorfinepl
Ask: http://ask.fm/coffeeandcigarettebitch
Tumblr: http://coffeeandcigarettebitches.tumblr.com/
Gadu: 4381663

24.05.2013

Rozdział 8

Tydzień ósmy.
Budzę się w środku obłędu, którejś nocy,
z kilkoma łzami na mojej poduszce.
I na moim nożu jest krew,
która samotnie plami kartki
ale spłynęły z tej strony.

To dzisiaj zaczyna się ósmy tydzień mojego pobytu tutaj. Nie wierzę, albo nie. Jeszcze do końca nie doszło to do mojej świadomości, ile czasu tutaj spędziłam. Czy coś nowego się stało? Podsumujmy. Schudłam. Tak od narkotyków również się chudnie, ale to głównie od tych dożylnych. Palenie marihuany nie wpływa na apetyt, przemianę materii, czy jakieś inne gówno. Wreszcie osiągnęłam mój upragniony efekt płaskiego brzucha, albo raczej... zapadniętego. Moje kości biodrowe bolą, a mój dosyć pokaźnych rozmiarów tyłek, który niegdyś podziwiała płeć przeciwna, spłaszczył się i wygląda okropnie. Krótko opisując: deska z tyłu, deska z przodu, to jest powód do rozwodu. Tak, tekst zaczerpnięty z czasów, kiedy chodziłam do szkoły. Wtedy jak dziewczyna nie miałka cycków albo dupy, ale miała chłopaka, jego kumple rzucali tym o to tekstem, wywierając na swoim koledze ostateczną decyzję, czyli rozstanie. Och, co ja bym dała za taki rozwód z moimi snami, a raczej koszmarami sennymi. Brak snu sprawił również, że moje oczy są przekrwione ze zmęczenia. Wygląda to gorzej niżeli bym była na fazie. Ich zielony odcień odszedł gdzieś i się schował, a na jego miejsce wstąpił zgaszony popiel. Wyglądam jak śmierć. Zawsze miałam jasną karnację, a słońce bardzo słabo i powoli zostawiało po sobie pamiątkę na mojej skórze, którą teraz zdobią jedynie liczne blizny. Jedne groźniejsze, a inne mniej przerażające. Co do sesji terapeutycznych, to dalej nie potrafię się na nich otworzyć. Być może byłabym do tego zdolna, ale boję się, że zostanę uznana jako obłąkana. To mogłoby jedynie pogorszyć to wszystko. Nie chcę, aby tak się stało. To mogłoby przedłużyć mój i tak już stanowczo za długi pobyt tutaj. Chcę stąd uciec i pewnie bym tego próbowała, ale nie starcza mi na to sił. Jestem zbyt słaba, by iść, a co dopiero urządzić sobie wyścig, którego i tak już doświadczam każdej nocy. Z moim szczęściem to sanitariusze złapali by mnie zaraz w drzwiach mojego pokoju. Dziwię się, że jeszcze żyję po takich pościgach, jakichdoświadczam w nocy. Już dawno powinnam była zginąć. Co za360 frajdę mają wojownicy nieustannie mnie goniąc.Czuję się, jakby nakierowywali mnie w którąś stronę. Jakby nie widziała siła pchała mnie w jakiś konkretny kierunek. Tylko w jaki? Chciałabym wreszcie dowiedzieć się, dokąd to wszystko zmierza. Co jest na końcu mojej drogi. Czy kiedyś będę mogła uciec w swoim kierunku i wydostać się z tego nieszczęsnego labiryntu, w którym przyszło mi tkwić i tkwić bez końca? Chcę aby to się stało jak najszybciej, póki jeszcze mam siłę, by się obronić. Jutro jest dla mnie wątpliwe. Co dzień tracę siłę i niknę. Kto wie, może już tej nocy wszystko się skończy. Powoli przestaję walczyć. Poddaje się, ale moi przeciwnicy nie chcą mnie zabić tak łatwo. A powinni. Są jak kaci. Dostarczają mi jak najwięcej bólu, by zapewne doprowadzić mnie na skraj wytrzymałości i zadać ostateczny cios, prosto w me serce. Wiem o tym doskonale. Wcale nie zaprzątam sobie nawet myśli jakimś dennym szczęśliwym zakończeniem. To nie bajka Walta Disneya. To rzeczywistość, choć nie jestem pewna. Przecież akcja rozgrywa się podczas snu. Więc to chyba jednak nie rzeczywistość. A myślałam, że to ona jest moim najgorszym wrogiem. Ależ nie. Znalazło się coś jeszcze gorszego. W końcu nic nie może być kolorowe, zwłaszcza w moim życiu. To jedynie narkotyki potrafiły nadać mi sens i kolor w te okropne dni. Jak bardzo chciałabym móc znów powrócić do tej beztroski. Do dużej ilości światła zamiast cienia i ciemności. Dlaczego to jest takie trudne i przytrafiło się akurat mnie? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi... Nic nowego. Odkąd tutaj przebywam zadaję sobie tylko głupie pytania, które dręczą mój chory psychicznie umysł jeszcze bardziej, niż robiła to marihuana. Straciłam wiarę, a przynajmniej jej ostatnie szczątki, zajmujące tył mego umysłu. Jest jeszcze nadzieja. Jej niewielkie ziarenko czeka na odrobinę słońca, by mogło wypuścić plon. Wystąpił jeden błąd. Słońca tu nie ma. Zniknęło, przepadło, a może odeszło dobrowolnie. Wszak nadzieja umiera ostatnia, prawda? Moja słania, się na swoich kościstych kolanach i jest już bardzo bliska upadku, zupełnie jak ja. To dziwne, jak łudząco mnie przypomina. No cóż, w końcu żyje w środku mnie. Być twardym to nie tylko marzenie i priorytet każdego faceta. Zdradzić Wam sekret? To było również moje marzenie, ale cii... Niech teraz się nie wyda, że wszystkie moje starania poszły na marne. Niech nie wyjdzie na jaw, że zawaliłam. Wtedy będzie po mnie. Świadomość boli jeszcze bardziej, niż niejeden pocisk. Może nie tak bardzo sama świadomość, co świadomość porażki. Jak codziennie byłam u psychologa. Coś się zmieniło. Byłam blisko złamania się. Całą godzinę moje paznokcie raniły wewnętrzną część dłoni, w morderczym zaciskaniu pięści, aż do momentu, kiedy kłykcie były śnieżnobiałe. Łzy z nieokreśloną siłą cisnęły mi się do oczu, a każda rana zdawała się wypalać w moim ciele jeszcze głębsze dziury. Zęby zaciśnięte, niczym w szczękościsku, jakbym za chwilę miała ogryźć sobie kawałek policzka. Moje mięśnie były niesamowicie spięte i wyglądały, jakby przylegały do i tak wystających już kości. Słowa terapeutki uderzały prosto w resztki mojej zatraconej duszy, rozdzierając ją. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Ale nie mogłam się poddać kolejny raz. To byłby o raz za dużo jak dla mnie. To mogłoby przeważyć szalę, a ja przestałabym istnieć. To przestaje być dla mnie żartem. Każdą noc biorę coraz poważniej i dogłębnie analizuję każdy symbol, doszukując się ukrytych znaków. Wszystko idzie na marne. Niczego nie rozumiem. To dla mnie niezrozumiałe. Co jeśli to ma powiązanie z moją drugą rodziną, o której nie mam zielonego pojęcia za wyjątkiem tego, iż jesteśmy wrogami. Jak mam dać sobie radę, skoro nie znam mojej pełnej historii więzów krwi? To wszystko wina mojej matki. Wcale nie czuję się źle, zwalając wszystko na nią. Moje myśli jej nie zabiją. Niestety jej przeszłość odbija się na mnie. W dodatku piętno jest okropne. Zapewne to nie jej wina, ale co szkodzi ponarzekać. I tak nikt się nie dowie. Ta złość jednak mi nie pomaga, a coraz bardziej niszczy. A jeśli moja krew jest w jakiś sposób zaklęta? To wydaje się być możliwe. Dwa walczące ze sobą rody, wrogowie na każdym kroku, aż ich potomkowie oddali się rozkoszy jednej z nocy, w wyniku czego zostało spłodzone dziecko. Więzy krwi zostały połączone w małej istocie która nosić będzie od urodzenia aż do śmierci ogromne brzemię na swych barkach. Nikt, ani nic nie będzie jej mogło pomóc. Błąd. Zioło doskonale mi pomagało. Najwidoczniej komuś przeszkadzała moja ulga, bo postanowił mnie odciągnąć od mojego środka wybawienia i skazać mnie na pewne zgubienie. Zaczynam mieć paranoje. Albo nie. To jedynie mój wymysł, ale dla mnie jest to niesamowicie prawdopodobne. Wreszcie za tyle lat, coś ma dziwny, ale po części prawdziwy sens. Może to w moją własną teorię powinnam wierzyć. I tak nikt nie zdąży wyprowadzić mnie z błędu, ponieważ jestem ofiarą. Niczym bezbronny baranek. Chociaż ja staram się bronić, a baranek raczej jest posłuszny. Ja nie zamierzam taka być. Zawsze byłam buntowniczką i działałam wbrew zasadom. Aż tak diametralnie nie mogę się zmienić, chyba, że to miałaby być moja ostateczność. To było straszne. Do tej pory się trzęsę. Ja boję się nawet pijanego człowieka na ulicy, a co dopiero, tego, że pchnęłam kogoś nożem, a on soczyście skąpany był w krwi tej istoty. Wiem, to mój wróg, nie powinnam go żałować. To wciąż człowiek, którego zabiłam z zimną krwią. Cholera. Co ja robię? Ale od początku. Właśnie jest noc. Obudziłam się z płaczem. Znów. Śniło mi się to, jak mnie gonią. Owszem. Zabijałam ich już wielokrotnie i nie wywierało to na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia. Ale nigdy nie zrobiłam tego twarzą w twarz. Zastrzeliłam już co najmniej tuzin z tej armii za pomocą łuku, rzucałam też toporem, zdarzyło się, że rzucałam włócznią. Jednak nie dawało mi to bezpośredniego kontaktu z ofiarą. Widok oczu, z których właśnie uchodzi życie nie jest miły, nawet jeśli ta osoba śmieje ci się w twarz, to ten widok jest okropny. Nagle dopada cię poczucie winy, choć nie powinno. Zaraz po tym obudziłam się z krzykiem na ustach i łzami na policzkach. Pamiętam doskonale moment wyciągnięcia broni z ciała poszkodowanego. Wydaje mi się, jakby wciąż kapała z niego czerwona i gęsta ciecz. Substancja wypływa jednak z mojego ciała. Tuż przed niespodziewaną egzekucją wykonaną moją ręką zostałam dźgnięta w nadgarstek. Dziwię się, że jeszcze żyję i moje żyły nie zostały podcięte. Mój wzrok zatrzymuje się na kroplach, które spływają po delikatnych kartach notesu. Mieszają się razem z moimi łzami lub tworzą wyścig. Okropny zapach wdziera się do moich nozdrzy. Z chęcią zwróciłabym zawartość mojego żołądka, niestety w moim przypadku musiałabym zwrócić jego samego, bo w moim brzuchu nie było kompletnie nic. Tak. Od wielu dni moim pożywieniem jest tylko woda i hej, da się przeżyć. Może wyglądam jak anorektyczka, ale czyż nie do tego kiedyś dążyłam? Żałuję, bo powinnam jeść, o ile chcę wygrać tę bitwę. Ale skoro już tyle przeszłam, to mam zamiar przetrwać do końca i dać z siebie wszystko, aż do ostatniego tchu...
 __________________________________________________
ŁOŁ długo mnie tutaj nie było. I hej, jeszcze jeden rozdział + epilog i mówimy papapapappapap :D Nie wiem, i tak nikt się nie interesuje, co tutaj piszę (nawet nie chodzi o notki pod rozdziałami, ale o same rozdziały), więc nie będę się rozpisywać. Jeśli ktoś czyta, to dziękuję i liczę na komentarz. Można mnie znaleźć na tumlbr'ze: @coffeeandcigaretebitches oraz dałam się wciągnąć w tweeter'a, czego się zarzekałam, ale fajnie jest: @ladymorfinepl ewentualnie jak ktoś chce być powiadamiany ( w co wątpię, ale nie chcę wyjść na totalną pesymistkę) to moje gg: 4381663. Gdzie chcecie mogę Was informować chociaż już tylko o 2 rozdziałach na dobrą sprawę, ale zawsze coś, nie? Miłego weekendu życzę~Lady Morfine <3  


27.04.2013

Rozdział 7

Tydzień siódmy.
Gdy idę doliną cienia śmierci,
Noszę swoją cierniową koronę i wyciągam nóż z mej piersi,
Wciąż szukam czegoś, czego chyba nigdy nie znajdę...

Każdy krok sprawia mi niesamowity ból. W pierwszym tygodniu, kiedy mnie tutaj przywieziono, byłam jeszcze skłonna uwierzyć w to, że mi się polepszy. Miało być łatwiej, a nie trudniej. Nie takiego obrotu spraw się spodziewałam. Czuję, jak ciemność mnie ogarnia. Zarówno w środku, mojej duszy i na zewnątrz  na moim ciele, dosłownie. Całe uda, łydki, ręce, brzuch pokrywa gruba skorupa sinych, wręcz granatowych siniaków. Zrozumiałabym to, gdybym była podatna na tego typu okaleczenia, tymczasem  nawet podczas mojego dzieciństwa mogłam rozbić kolano albo łokieć, ale nigdy nie towarzyszyły tym ranom  jakiekolwiek siniaki. To wszystko mnie przeraża. Z bezradności podczas jednej z sesji przez przypadek  wyznałam jednej z terapeutek, że zabijam ludzi w moich myślach. Kobieta momentalnie pobladła na  twarzy i skończyła wcześniej moją sesję. Czy jako wyszkolony psycholog, czy nawet psychiatra nie powinna być przygotowana na tego typu wyznania? Dziwne. Sądziłam, że w takich miejscach pracują ludzie,  którzy są dobrze wyszkoleni. Zawiodłam się. A tak w ogóle to chyba znowu osiągnęłam nowy poziom w tej chorej grze, zwanej moimi snami. Skąd wiem? Dodali mi nowy ekwipunek! Nóż. I to nie byle jaki. Szkoda tylko, że mogę nim na raz zabić tylko jedną osobę. Nie mogę podchodzić zbyt blisko, gdyż dałabym  się złapać, a jak inaczej mam wyciągnąć moją broń? To jest minusem. Ujemne dla mnie jest również  zdrowie. W snach również się zmieniam. Tak jak na jawie jestem posiniaczona, poraniona i nie mam siły, tymczasem muszę się tam zmagać z intruzami, a do tego muszę uciekać. Nigdy nie miałam dobrej kondycji. No dobra, może biegałam w podstawówce, ale swoje marzenia przekreśliłam uzależnieniem. Nie żałuję zaczęcia "przygody" z narkotykami. Przynajmniej one przynosiły mi chwilową ulgę i  zapomnienie. Kto wie. Może gdybym ich nigdy nie skosztowało, moje życie skończyło by się wcześniej. Ale  jak to powiadają- co się odwlecze to nie uciecze. Ciemność dorwie nas wszystkim, zanim zdążymy się w ogóle zorientować, będzie już za późno na odwrót. Dlatego nie warto zadzierać z przeznaczeniem. Jednak ja wierzę, że co  ma się stać to i tak się stanie. Wszystko jest zapisane w gwiazdach, a my nie możemy tego zmienić, bo są one od nas za daleko. Chociaż szczerze mówiąc, gdybym mogła coś zmienić w moim życiu, to pomimo tego, co teraz doświadczam od przeszło siedmiu tygodni, nie zmieniłam być zupełnie nic. Nie potrafię narzekać. Owszem często się użalam, ale każdy ma coś zaznaczone, własny szlak. Jak widać mój to nie zielona trawa, a pustynia z kującymi moje bose stopy cierniami. Jeśli chodzi o ochotę na zapalenie skręta, to wcale mi nie przeszło. Mimo, że tak długo jestem czysta, nie potrafię zapomnieć. To szalone. Kiedy byłam na wolności, często zdarzało mi się zapominać różnych, nawet najprostszych rzeczy. A teraz? Nie mogę zapomnieć o głupim ziele, którego nijak nie mogę dostać i które w tej chwili nie może zagłuszyć moich przedostających się do podświadomości snów. Jednak, czy ta ulga dałaby mi cokolwiek? A może narkotyk nie dałby rady już przynieść mi ukojenia. Może wszystko byłoby takie samo jak przez te siedem nieszczęsnych tygodni. Jestem tutaj już prawie dwa miesiące. Prawie jak wakacje. Szkoda, że nie są przyjemne. Z dzieciństwa wspominam ten okres czasu, jako nieprzerwaną beztroskę. Z czasem zaczęło się to zmieniać. Na moją niekorzyść, pragnę dodać. Matka przestała mi zezwalać na jakiekolwiek wyjazdy, sądziła, że one mi nie pomogą w dorastaniu. Gówno. To przez nią stałam się zamknięta w sobie i mało komunikatywna. Trudno mi było się z kimś zaprzyjaźnić. Pomimo tego, jak trzymała mnie pod kloszem, nic to nie dało. Spójrzcie, gdzie wylądowała. Ośrodek dla uzależnionych. Nie mogłam mieć przyjaciół naprawdę, to paliłam marihuanę, po to, by pojawili się ci wyimaginowani. Za każdym razem odnosiło to pozytywny skutek. I jak miałam przestać, skoro palenie przynosiło mi jedynie szczęście, którego w moim życiu niestety było tak mało. Wiem, że to przeszkadzało moim bliskim. A zwłaszcza Jemu. Tylko On o tym wiedział. Reszta zapewne odwróciłaby się ode mnie, gdyby się dowiedzieli o moim problemie. Nie zdziwiłabym się, jeśliby mnie wydziedziczyli. Wielokrotnie rozważałam powiedzenie im. Mojej matce. Chciałam poprosić o pomoc, ale.... bałam się. Bałam się odrzucenia i nadal się boję. Od zawsze byłam skrytą w sobie osobą. Nie chciałam się do nikogo zbliżać. Ten lęk chował się we mnie już od wczesnego dzieciństwa. I odbiło się na mojej psychice podczas późniejszych wydarzeń. To pewnie dlatego tak łatwo dałam się omotać używkom. Gdybym miała kogoś, kto pomógłby mi się odnaleźć. A tak to musiałam sobie radzić na własną rękę. Wierzyłam, że zdołam temu wszystkiemu zaradzić, a tymczasem życie mnie przytłoczyło. Chyba trafiłam na złe towarzystwo. Nie mogę ich jednak za nic winić. To naprawdę w porządku ludzie. Poza tym to niczego mnie nie zmuszali. To ja podjęłam decyzję. Choć raz chciałam poczuć się rozluźnioną. W żadnym wypadku nie myślałam aby tak skończyć. Miałam zamiar się zabawić jak większość nastolatków. Bez zobowiązań, a potem rzucić to wszystko i wkroczyć w dorosłość. Coś w moim planie nie wypaliło. Szkoda, że tak późno dostałam pomocną dłoń. Gdybym wcześniej spotkała Seana na jakiejś innej imprezie, może byłby dla mnie jakiś ratunek, bez tego całego przebywanie w tym wariatkowie. Już nawet nie jestem na niego zła. Nie dziwię się. Nie potrafił sobie ze mną poradzić. Tylko dlaczego po prostu nie zostawił mnie samej. Nie prosiłam o jego pomoc, ani nic w tym stylu. Przekonywałam go, że dla mnie już nie ma szansy. Tak było dobrze. Wtedy zawsze trzaskał drzwiami i wychodził. Chyba nie chciał słuchać mojej gadaniny, kiedy byłam pod wpływem. Tak bardzo chciałabym go teraz przeprosić, za to, co mu zrobiłam. Nie wiem, jak on tak długo ze mną wytrzymał. Był bardzo cierpliwy. Nie chciał się poddać, w przeciwieństwie do mnie. Niemal od zawsze byłam pesymistką, on wręcz na odwrót. Słusznie mówią, że przeciwieństwa się przyciągają. Tak było w naszym przypadku, a przynajmniej w moim. Nie jestem pewna, czy Sean czuł to samo, ale mi naprawdę zależało na tym chłopaku. Z miłą chęcią znów wpadłabym w jego ramiona. Mam powody, by być nim zauroczoną. Kto normalny pomagałby ci w nałogu i robił jak najlepiej? Trzymał twoją głowę, kiedy wymiotujesz, bo przedawkowałeś. Mało jest takich osób na świecie. Zanim go poznałam miałam na ten temat zupełnie inne zdanie. Nie chciałam się do niego zbliżyć, odpychałam go, ale upartość to jego kolejna cecha. Stawiał na swoim, aż w końcu dotarł do celu. Mogłam mu wcześniej oznajmić o moim nałogu. Być może wtedy by tak do mnie nie lgnął. Jednak kiedy się dowiedział, to mnie nie zostawił. Co z  nim było nie tak? Ja na jego miejscu uciekłabym gdzie pieprz rośnie. I to jest kolejna różnica pomiędzy nami. Ja zawsze tchórzyłam przed kolejnym krokiem, czego teraz bardzo żałuję. A odkąd tutaj przebywam musiałam przemóc mój strach do wszystkiego. Gdyby było inaczej, to podejrzewam, że już gryzłabym piach, przez moją bezradność. Te wszystkie koszmary, to było i nadal jest jak skok na głęboką wodę, a ja nie najlepiej potrafię pływać. Jestem ciekawa, czy te sny śnią się tylko mi. Może w mojej rodzinie jest to dziedziczne. A może to jest moja kara. Nie potrafią tego wyjaśnić. Może ma to coś wspólnego z rodziną mojego ojca? Ile bym dała, bym mogła go poznać. On też nie doczekał mojego urodzenia. Nienawidzę mojej rodziny, za to, że potrafili go zabić z zimną krwią. Nigdy nie miałam jakiegokolwiek kontaktu z drugą stroną, ale jestem pewna, że jeślibym próbowała się z nimi skontaktować, to mogłabym skończyć podobnie jak mężczyzna, który mnie począł. Ale jak to, zabiliby członkinię plemienia?  Tak. Oni nie mają skrupułów. Niezależne czy byłabym dzieckiem, ciężarną, czy staruszkiem. Miecz przeniknąłby moje ciało bez zawahania. Przecież żyjemy w wolnym świecie, gdzie kary śmierci są surowo zabronione. Nie. W moim plemieniu, jak i w każdym innym obowiązują odrębne i własne zasady, co nie znaczy, że zawsze są one sprawiedliwe. Bardzo żałowałam, że nie mogłam się wychować w normalnej rodzinie. Już od pierwszych dni mojego istnienia wszystko było skomplikowane i dziwne. W końcu nie każda matka biega po lesie z łukiem i zapasem strzał, a wraca po kilku godzinach z praktycznie żywym mięsem na ramionach, które nazywa czule twoim obiadem. Oczywiście, jest to bardziej zdrowe niż to, co w późniejszych czasach kupowałam w sklepach w mieście, ale bez przesady. Tak jak mówię, wszystko było inne i raczej gorsze. Aczkolwiek było lepiej, niż teraz. Teraz to tak, jakbym to ja przejęła rolę matki, tyle że ona nie musiała strzelać do ludzi, nie musiała się bronić, bo nie miała przed czym. Zastanawiam się, czy ja nie pokutuję za jej grzechy. Nie mam problemu z obwinianiem jej. Kiedyś to było na moim porządku dziennym. Nie mam zbyt wiele siły, by rozmyślać. Wszystko powoli mnie wykańcza. Nie mam zbytnio czasu na przerwę. Kiedy się ,,budzę" zaczynam pisać, byle tylko nie zasnąć i nie dać się schwytać ciemności na jawie. Chociaż wiem, iż jest to niemożliwe, to nie mogę się wyzbyć tej myśli, krążącej w tyle mojej głowy. Ciekawe, jak długo nieznajomi wojownicy chcą się jeszcze mną bawić. Zapewne najpierw całkowicie pozbawią mnie sił, a następnie tkną mieczem, tak jak już dawno powinno to być zrobione. Póki co, zabawa trwa, a ja dalej uczestniczę w grze...
_____________________
Pomieszanie z poplątaniem. Nie wiem, jak wyszedł ten rozdział i nawet nie mam siły go sprawdzać. Przeproszę jedynie za długą nieobecność i brak odzewu, jeżeli to kogokolwiek obchodzi. Teraz mam nadzieję, że będę dodawała częściej, bo powiedzmy, że mam trochę luzu. Dziękuję za miłe komentarze i wyświetlenia, that's all, peace&love~Lady Morfine <3

27.03.2013

Rozdział 6



Tydzień szósty.
Widzę wojowników za każdym razem kiedy zapadam w sen.
Straciłem całe zdrowie psychiczne.
Nie mogę się ukryć przed głosami które przemawiają w moim wnętrzu.*
Sześć, sześć, sześć. Czyż to nie liczba szatana? Zabawne. Przybył mi kolejny tydzień pobytu tutaj. A co jest najlepsze? Jeszcze żyję! Ledwo, bo ledwo, ale liczy się. Nigdy nie pomyślałabym, że pobyt tutaj może być tak wyczerpujący. Wyobrażałam to sobie bardziej jako wczasy, ucieczka od wszystkiego. Nie no dobra, nie kłammy. Nie wyobrażałam sobie mojego pobytu tutaj. Nigdy. Mam dosyć. Stanowczo za długo tutaj wytrzymałam. Potrzebuję zapalić. Miało być łatwiej, ale nie jest. To, co tutaj mówią, to jedna wielka bzdura nie mająca w sobie ani krzty prawdy. Ta izolatka doprowadza mnie do szału. Wszystko zaczyna mnie coraz bardziej irytować. Zaczynając od zwykłych, białych ścian, a kończąc na ludziach, a zwłaszcza terapeutach. Przysięgam. Kiedy się stąd wydostanę to znajdę Seana, choćby na końcu świata i zabiję go za umieszczenie mnie tutaj. Nie wybaczę mu tego. Ciekawe, czy gdyby znał prawdziwy powód mojego brania, to też by mnie tutaj odesłał. Zapewne miał mnie już dosyć. Mnie i ciągłych kłótni ze mną, kiedy byłam pod wpływem. Nie dziwiłam mu się. Kłótnie ze mną były wyjątkowo ciężkie. Ja naprawdę kiedyś chciałam się zmienić. Chodziłam nawet do kościoła. Co z tego, że tylko w święta. Ale chodziłam. Mimo iż mieszkałam i wychowałam się w plemieniu, to nie znaczyło, że czciliśmy jakieś drzewa, czy inne cuda natury. Można powiedzieć, że kobiety w mojej rodzinie były bardzo religijne. Jednak nie mieliśmy jako tako kościoła, jak to jest w miastach. Każdy modlił się na własną rękę. Spowiedź odbywała się w środku nas, w naszej duszy, ale przynajmniej była szczera. Kiedy się wyprowadziłam pewnego razu przed świętami poszłam do kościoła. Chciałam zobaczyć, jak to jest. Dodam, że moja przygoda z marihuaną była już wtedy rozpoczęta, ale była w fazie „okazjonalnie”. Wracając. Trafiłam wtedy na spowiedź. Nie bardzo wiedziałam, co się podczas niej robi. Jakie formułki się wypowiada i tym podobne. Ale dałam radę. Chciałam być szczera i poczuć się „czystą”. Jak ksiądz usłyszał, że palę papierosy, zioło i piję alkohol to myślałam, że mnie stamtąd wyrzuci. Koleś był naprawdę niezrównoważony. Pytał ile mam lat, wręcz szydził z mojego wieku i tego, jak imprezuję. Wówczas, gdy on prawił mi to swoiste kazanie, ja omal do krwi nie zgryzłam od środka mojego policzka, byle tylko nie wybuchnąć mu śmiechem w twarz. Dokładnie. Dla mnie ta sytuacja była nader komiczna. On nic o mnie nie wiedział, a oczerniał mnie po kilku wybrykach, jakie miałam na swoim koncie. Zdecydowanie wolałam już naszą spowiedź w wiosce. Przynajmniej nikt ze mnie nie drwił i nie nazywał głupią. To było po prostu bezczelne. A oni mają czelność nazywać się wysłannikami Boga. Żal mi ich. Po tym doświadczeniu, obiecałam sobie już nigdy nie iść do spowiedzi, ponieważ zrobiłam to nie po to, by zostać wręcz wyśmianą, a pocieszoną. Może źle to ujęłam. Po prostu nie tego oczekiwałam. Swoją drogą nienawidziłam świąt. Chociaż nie. To chyba zbyt mocne słowo. Nie lubiłam? Nie przepadała. Chyba tak. Będąc jeszcze małym brzdącem, jakoś to znosiłam. Nawet się cieszyłam, wyczekiwałam. Później to się zmieniło. Z roku na rok nie czułam już tej magii. Najchętniej odpuszczałabym sobie te wszystkie obrzędy, tradycje i tak dalej. Na co to komu? Co roku czekać na to samo. Bezsensu. Ale widocznie tylko ja tak uważałam. Inni cieszyli się na te kilka dni w roku, gdy będą mogli zasiąść razem ze swoimi rodzinami do stołu, porozmawiać, cieszyć się. To nie dla mnie. Byłam i jestem typem samotnika. Perspektywa spotkań z całą moją rodziną wcale nie wywoływała na mojej twarzy uśmiechu. Wręcz przeciwnie. W tym czasie stawałam się nerwowa i opryskliwa dla wszystkich, bez wyjątków. Na święta zawsze musiałam wracać do mojego domu, co już mi się nie podobało. Gdybym mogła, to nawet nie utrzymywałabym z nimi wszystkimi kontaktu, ale to w końcu moja rodzina, której się nie wybiera. Lubiłabym wracać do domu, gdyby to nie równało się ze starciem z moją matką. Zazwyczaj kończyło się to kłótnią. Ale ja przecież nie jestem normalną osobą i nie potrafię się kłócić. Może nie w takim sensie. Kiedy się z nią kłóciłam, polegało to mniej więcej na tym, że to ona krzyczała, a ja stałam, zachowując kamienną twarz, by nie zacząć się śmiać. Nie wiem, dlaczego, ale takie sytuacje mnie po prostu bawiły. Do czasu. Wszystko było okej, a nawet zabawne, dopóki nie zaczynała mnie wyzywać. To chyba nie jest w porządku, kiedy własna rodzicielka wyzywa cię od suk, prawda? Nie to, żebym się z nią nie zgadzała, bo miała jak najbardziej rację, ale mimo wszystko taką dziwką nie byłam, aby mnie to w ogóle nie ruszało. Starałam się być twardą, ale moja maska wtedy już tak znakomicie nie działała.  Nikt nie widział, jak płaczę, za wyjątkiem jej. Kiedy ona tak na mnie krzyczała, ja po prostu stałam i przeżywałam w środku wewnętrzną walkę, próbując być niezniszczalną. Po co miałam się odzywać? By mówiła, że pyskuję? Nawet jeśli się nie odzywałam, to potrafiła znaleźć kolejny powód. Właśnie moje milczenie. Wrzeszczała, bym się odezwała, a nie traktowała tego, jak gdyby spływały  jej słowa po mnie jak po kaczce. Jednym słowem, chciała widzieć, że ja też cierpię z powodu tych sprzeczek. Udawało jej się. Mogłam milczeć, lecz łzy spływały z mojej twarzy, niczym wodospad. Każdy ma jakieś uczucia. Dla mnie wyzwiska od osoby, która poniekąd była dla mnie ważna, były ciosem poniżej pasa. To sprawiało, że nie miałam chęci widywać się z moją rodziną, by uniknąć przykrych sytuacji. To chyba było wystarczające wytłumaczenie. Po za tym oskarżała mnie o wiele innych rzeczy. Moje życie nigdy nie było usłane różami. Ile to razy słyszałam, że straciłam jej zaufanie i nie łatwo będzie je odbudować. Po jakimś czasie było to już dla mnie rutyną. Za każdym razem byłam już do tego przyzwyczajona. Podobno robiła to wszystko z miłości do mnie. A ja wyrządziłam jej takie wielkie krzywdy. Nie prawda. Wyprowadziłam się, by więcej nie sprawiać jej kłopotów. Mogła wreszcie ode mnie odetchnąć. Ale przecież i tak źle i tak niedobrze. Cokolwiek zrobiłam wychodziło na minus. A więc po co żyć? Nie miałam ku temu jakichkolwiek powodów. Sądziłam, że wszystko się rozwiąże, jak mnie już tutaj nie będzie. Jednak nie potrafiłam tego zrobić. Zanim znalazłam moje ukojenie w ziele, cięłam się. Nie miałam na celu całkowitego skończenia ze swoim życiem. Drobne cięcia, maszynką do golenia. Sam dobór sprzętu nie był godzien profesjonalnej próby. Robiłam to jedynie po to, by zagłuszyć ból psychiczny fizycznym. Teraz też byłabym zdolna to zrobić. Chociaż minęło dużo czasu od ostatniej rany nic by mnie w tej chwili nie powstrzymało za wyjątkiem braku sprzętu. Jedynie to pozostawia mnie z krwią krążącą w żyłach, które okropnie odznaczają się swą niebieską i zieloną barwą na bladych przedramionach. Mimo tego, iż sama się nie okaleczam moje ciało zdobią różnorakie blizny. Zaczyna mi brakować sił, by się bronić. Wszyscy zdążyli zauważyć, że wyglądam gorzej. Posądzali mnie o ponowne branie. Nie wiem, skąd im to przyszło do głowy, skoro nikt mnie nie odwiedza, bo nawet nikt nie wie o moim pobycie tutaj. Ale na wszelki wypadek poddali mnie badaniom, na które jedynie stracili mój i swój czas, bo nic nie wykryto. Faktycznie. Zaczynam wyglądać jak duch. Zapadnięte kości policzkowe, nazbyt wystające obojczyki i biodra. Moje długie włosy już dawno straciły swój blask i moc, gdyż teraz wypadają mi niemal garściami. Kto by pomyślał, że wszystko dzieje się za sprawą niby banalnych snów. Zastanawia mnie, czy ktoś kiedyś przechodził przez coś takiego, jak ja i czy ta osoba przeżyła. Gdybym była na wolności starałabym się to wyjaśnić. Ale nie czarujmy się. Wiele rzeczy sobie obiecywałam, a kończyłam ze skrętem w dłoni, zapominając o wszystkim, co miałam w planach aż w końcu znalazłam się tutaj. Ciekawe, na jak długo narkotyki przynosiłyby mi ukojenie. Czy z biegiem czasu i stopniem zaawansowania mojego uzależnienia, przestałyby zagłuszać moją senną podświadomość? Może gdybym tutaj nie tkwiła dałoby mi się rozwiązać zagadkę tajemniczych wojowników, goniących mnie co noc, zupełnie jak gdybyśmy grali w kotka i myszkę. Nie znam ich zamiarów, ale wiem, że póki co nie mogą, albo nie chcą mnie zabić. Przeraża mnie to wszystko. Zdecydowanie wolałabym znać ich zamiary. Chociażby miały okazać się one najmroczniejsze, chciałabym znać moją przyszłość w nich, o ile takowa jeszcze będzie. Codziennie zasypiam ze świadomości, iż mogę się już nie obudzić. Nie mam pojęcia, kiedy będą chcieli zakończyć tą gonitwę, jak dla mnie zupełnie bez celu. Skoro jeszcze mnie nie zabili i z tego, co widzę na to się nie zapowiada, to po co im broń? Owszem ranią mnie nią, ale nie na tyle mocno, by było to dla mnie śmiertelne. Sprawia im to przyjemność, że mają nade mną przewagę? Sama nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Za niedługo nie podejmę się już walki. Nie dam rady. Wykańczają mnie, jak tylko mogą. Mam zamiar się poddać, chociaż zapierałam się iż tego nie zrobię. Staję się bezradna. Jestem na tyle osłabiona, aby zwalniać biegu, dysząc niczym parowóz, a do tego moje ręce trzęsą się niemiłosiernie, gdy w kogoś celuję. Koniec się zbliża, wiem o tym, ale zobaczymy, kto wygra tę bitwę…
________________
*Tekst został minimalnie zmieniony na potrzeby tego opowiadania.
Pisanie idzie mi coraz lepiej. Z rozdziałem wyrabiam się w przeciągu 3 godzin, więc nie jest źle. To już szósty rozdział. Jeszcze 3 i epilog. W przyszłym tygodniu postaram się coś dodać i na C&C i tutaj. Cieszę się, że niektórym się podoba. Szczerze miałam obawy na początku co do tego bloga, dlatego zwlekałam jak najdłużej z rozpoczęciem go. Chciałam napisać coś nie o One Direction i wypróbować się w innej dziedzinie. Miało to być jakieś fantasy, a wyszło opowiadanie o ćpunce. Co do tej książki *próbuję się nie śmiać*, jak mi ogarniecie 8 tys. PLN, to wydam, no problem ;) Teraz się żegnam, bo w sumie nie mam już co powiedzieć. Jeśli ktoś chce poczytać coś o 1D to zapraszam do tej dziewczyny, fajnie pisze, a na pewno się ucieszy, jak pozostawicie po sobie ślad. Możecie również w komentarzach tutaj zadawać pytania mi, albo Ciarze, a odpowiemy ;)
Pozdrawiam~Lady Morfine<3

22.03.2013

Rozdział 5



Tydzień piąty.
Tak blisko mnie,
To wspomnienie,
Tej jednej dobrej rzeczy,
Tylko jednej dobrej rzeczy we mnie.
Jak pięknie. To już piąty tydzień mojej męczarni w tym miejscu. Postępy? Brak. Zarówno w mojej psychice, jak i snach oraz spotkaniach z psychologiem. Ta kobieta naprawdę wierzy, że zdoła  wyciągnąć coś ze mnie. A co śmieszne, jest święcie przekonana, polepszeniem się mojej psychiki z biegiem czasu. Okej. Czy to nie jest jasne, skoro przez te cholerne pięć tygodni nic nie powiedziałam, to raczej z upływem kolejnych dni, a nawet miesięcy też nic nie powiem. I kto tutaj ma problemy ze sobą? Cały czas myślę tylko o tym, aby nie dać się wciągnąć w ten wir, jaki tutaj panuje. Nie mogę się poddać. Nie dam się złamać. Nie takie rzeczy przechodziłam w moim poniekąd krótkim i dziwnym życiu. Nauczyłam się wielu rzeczy. Karma jest dziwką, więc trzeba dobrze kombinować, aby się na nas nie odbiła, bo wtedy mogłoby być nieciekawie. Chyba każdy strzegł się jej gniewu jak tylko mógł. Niewielu potrafi się przed nią skryć. Jak widać ja też nie byłam dobrze przygotowana na jej atak, skoro wylądowałam w miejscu dla psychicznych, w dodatku męczona przez sny. A pro po tych snów. Nie no, całkiem miło sobie pobiegać po lesie, pouciekać, a nawet dodali mi nową broń- pistolet. Czuję się, jakbym grała w jakiejś nędznej grze komputerowej. Może weszłam na wyższy poziom, skoro poszerzyli mi ekwipunek. Oh, to tylko jeden z wielu tych koszmarów, ale nie zamierzam ich opisywać. Gorsze jest to, że kiedy obudziłam się pewnego ranka, miałam rozcięty łuk brwiowy, przez co musiałam się tłumaczyć mojej psycholog. W zasadzie, to nic jej nie powiedziałam, tylko siedziałam z rękami założonymi na klatce piersiowej i czekałam, aż wskazówki zegara pokażą czas, kiedy mogłabym już iść z tego gabinetu. Powiedzmy, że przez przypadek odwróciłam się nie w tym momencie co trzeba i wylądowałam na drzewie. Na tej ranie się wtedy nie skończyło. Zostałam postrzelona z łuku w nogę, co uniemożliwiało mi dalszą ucieczkę. Bez wahania wyciągnęłam strzałę, chociaż podobno w szkole mówili, żeby nie wyciągać ostrych przedmiotów z ran. No ale co miałam zrobić? Biegać jak jakaś wariatka z wbitym grotem w kończynę? Podziękuję. Wystarczy mi utknięcie w tym szpitalu. Obudziłam się z zakrwawioną nogą i białą pościelą, którą wytłumaczyłam okresem. Bez słowa wymienili mi ją na kolejną, a nawet dostałam podpaski i tampony w gratisie! Po prostu żyć nie umierać. O matko. Z daleko czuć sarkazm, którym ociekają słowa w przedostatnim zdaniu zapisanym przeze mnie. Tkwię tutaj już wystarczająco długo, aby zacząć wariować. Miesza mi się wszystko. Rzeczywistość i nieważkość przenoszą się. Powoli widzę, jak na białych ścianach „mojego” niewielkiego pokoju przewijają się obrazy lasu. Próbuję stamtąd uciekać, ale zazwyczaj kończę mój bieg, zderzając się ciałem z jedną ze ścian. Niezbyt miłe wrażenie. Dostaję po tym zawrotów głowy. Co przypomina mi o tym, jak brałam narkotyki. Po nich też miałam niezły odlot, tylko w dobrym tego słowa znaczeniu. Wtedy byłam szczęśliwa, nawet jeśli zaliczyłam upadek. Teraz każde, obojętne, czy dotknięcie, czy uderzenie boli i zdecydowanie nie powoduje na mej twarzy uśmiechu, który teraz pojawia się rzadziej niż zwykle, czyli w ogóle. Nie bawi mnie kompletnie nic. Dawniej można było zauważyć na mojej twarzy chociażby cień bladego uśmiechu. W tym momencie tego również nie można dojrzeć. Czuję się okropnie. Jestem czysta pięć tygodni, sądziłam, że się polepszy. Nic z tego. Moim ciałem wstrząsają niezliczone drgawki, bynajmniej nie z zimna, gdyż za oknem widzę słońce. Zastanawiam się, jak długo jeszcze będą mnie tuta taj przetrzymywać. Chcę już wyjść do tego słońca, cieszyć się nim. Pójść nad rzekę i tak jak za starych czasów spalić skręta i poczuć się dobrze. Te nocne wycieczki po lesie jedynie mnie dobijają. Gdybym chciała się okaleczyć, sama bym to zrobiła, serio. Nie potrzeba tutaj jakiś wikingów czy niewiadomo czego. Wystarczyłaby mi żyletka. Jedno pionowe cięcie i już po mnie. Ale chyba nie dałabym rady. Co innego kaleczyć się, by zagłuszyć ból psychiczny, a co innego skończyć swoje życie. Nigdy nie jest aż tak tragicznie, aby kończyć swą egzystencję. To ON mi to kiedyś powiedział. Twierdził, że marihuana mnie zabija. Błąd. W tej chwili to on zabija mnie. Po tej imprezie, na której go poznałam, wpadliśmy na siebie jeszcze kilka razy przypadkowo. Mieliśmy wspólnych znajomych, później zaczęliśmy się spotykać tylko we dwójkę. Żadne randki. Proste wypady dwójki kumpli. Tak, traktowałam go jak kumpla. Ale nie zdobył tak szybko mojego zaufania, bym mianowała go od razu kolegą. Na początku był znajomym, przy którym bałam się otworzyć. Nie chciała, żeby znał prawdziwą mnie. Mógł okazać się jakimś gliną, albo detektywem, a wtedy byłoby już po mnie. Nie okazał się żadnym z nich, a mimo to, trafiłam tutaj, gdzie jestem. Popełniłam błąd, pozwalając mu się do mnie zbliżyć, ale mimo wszystko nie potrafię żałować znajomości z nim, która sprawia wrażenie zakończonej. Z biegiem czasu, widząc, że nic mi przy nim nie grozi, ujawniłam się. Okej. Może źle to ujęłam. Przyłapał mnie jarającą zioło na moim balkonie. Byłam z nim umówiona. Miał po mnie przyjść. Widocznie nie usłyszałam, gdy pukał do drzwi i po prostu wszedł. W niefortunnym dla mnie momencie. Nie próbowałam się mu tłumaczyć, że to mój pierwszy raz, że więcej się to nie powtórzy. Po co miała dodawać kłamanie, do mojej i tak już długiej listy grzechów? To bezsensu.  Skoro już wiedział, nie musiałam się przy nim ukrywać. Pewnego dnia siedzieliśmy w moim mieszkaniu. Zajmował moją kanapę, oglądając jakiś denny serial w telewizji. Opierałam się plecami o grzejnik pod oknem. Wyciągnęłam z mojej „skrytki” wszystkie rzeczy potrzebne do zrolowania blanta. Nie rozmawialiśmy. Przemówił dopiero, kiedy lizałam bletkę, by skleić wszystko w całość. Zaczął mi prawić kazanie. Nienawidziłam, kiedy ktoś mnie pouczał. Wyznaję zasadę, że człowiek uczy się SAM na WŁASNYCH błędach. Nikt za niego życia nie przeżyje, więc lepiej oszczędzić sobie języka i nie mówić nic. Pamiętam, jak cały czas śmiałam mu się w twarz, podczas jego wywodu, na temat szkodliwości narkotyków. Mówił, że zachowuję się jak wariatka i powinnam przestać. Nigdy nie zapomnę, jak powiedziałam mu, żeby wyluzował i znalazł inne hobby niż użalanie się nade mną- straconą duszą, a następnie kulturalnie zaproponowałam przyłączenie się. On jedynie wstał z kanapy i wyszedł bez słowa, trzaskając drzwiami. Nie przejęłam się. Jakoś mi zbytnio nie zależało. Za każdym razem uświadamiał mnie, że robi to jedynie z troski. Ale ja wiem, że ludzie nie robią nic bezinteresownie. Może nie byłam zbyt miła, kiedy pokazywał mi moje zalety, a ja się śmiałam, próbując maskować to, co mam w środku. Nie chciałam dopuścić go do siebie bliżej. Bo po co cierpieć? Jednak ból jest nieunikniony. Dopadł mnie i to podwójnie. Ciekawe ile jeszcze zdołam tutaj wytrzymać. Skoro za niedługo dostanę padaczki, bez narkotyku. Mam tutaj dużo czasu, aby wszystko przemyśleć. Przywracam wspomnienia z dzieciństwa. Widzę je jak przez mgłę. Szukam rozwiązania. Chcę się stąd wydostać, albo chociaż dowiedzieć się, dlaczego tak się dzieje. Zastanawiam się, co mogą oznaczać moje sny. No cóż nie są one codzienne. Przepraszam, źle się wyraziłam. Dla mnie one już są codziennością, ale dla innych niekoniecznie. Zdążyłam się przyzwyczaić. Wciąż próbuję dotrzeć do źródła. Musi być jakaś droga ucieczki. Sedno, centrum. Przede wszystkim, kim są ci ludzie, którzy mnie gonią? Może powinnam podczas jednego ze snów zatrzymać się na środku i po prostu zapytać, gdzie mnie gonią? Dziwne jest to, że budzę się w jakimś miejscu, a następnego wieczoru zasypiam przenosząc się w to samo miejsce, w którym byłam rano. Wciąż pokonuję coraz to nową drogę. Omijając drzewa, czasami schylając się po nową broń, lub odwracając się do tyłu, by zbadać jaką mam przewagę. Zdarzało się, kiedy biegli obok mnie lub mnie już mieli mi wbić miecz w serce, a ja budziłam się, ciężko dysząc i instynktownie sprawdzałam obrażenia, których doznałam, a jakimś szczęśliwym łutem nie mam na sobie. Siniaki i zadrapania powoli przybierały formę moich ubrań. Leżały na mnie idealnie kontrastując swą siną barwą z moją bladą karnacją. Mam również wielkie sińce pod oczami. Wyglądam gorzej, niżeli bym ćpała. Sen, którego doświadczam, w żadnym przypadku nie przypomina relaksu. Staram się spać za dnia, ale nawet to nie pomaga. Już nie wiem co jest jawą, a co nie. Zaczynam się coraz bardziej bać. Przede wszystkim siebie samej. To do mnie nie podobne. Marnieję z dnia na dzień i z nocy na noc. To zaczyna być przerażające. Nie biorę już tego jako denny żart. Ktoś naprawdę musi się mną świetnie bawić. Nie powiem, ja też staram się grać tymi samymi kartami. Najgorsze jest to, że nawet jeśli kogoś zabiję w moim śnie to w następnym przybywa co najmniej 3 osoby więcej na miejsce tej jednej. To zdecydowanie nie jest w porządku. Jestem sama. Nie mam żadnego doświadczenia. Co z tego, że powinnam odziedziczyć umiejętności po rodzicach? Jak widać tak się nie stało. Było mi siedzieć w wiosce przy matce, a nie błąkać się po świecie. Mam za swoje. Nigdy nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. Nawet szczególnie nie tęskniłam. Uwielbiała uczucie wolności, jakie mi towarzyszyło. Masz ci los. Ptak został uwięziony w klatce i prawdopodobnie zostanie w niej do końca życia…
______________
Oczy mi się już same zamykają. Nie wiem, co z tego wyszło, ale napisałam rozdział w jeden dzień. Cieszę się, że to opowiadanie się Wam podoba. Na początku obawiałam się, iż będzie inaczej. Śmieszy mnie sprawa książki. Uwierzcie mi, jestem takiego zdania, że to nie jest hop siup z wydaniem jej, poza tym jest to amatorszyzna, a w dodatku słaba, a po trzecie każdy w Internecie ma do tego BEZPŁATNY dostęp. Doceniam Wasze zaangażowanie i szczerze za nie dziękuję. Możecie do mnie pisać na gadu jeśli chcecie: 4381663, albo zadawać pytania na ask.fm Mam też tumblr, ale nic szczególnego się tam nie dzieje, więc nie polecam :P To chyba tyle, z tego, co chciałam napisać. Chyba o niczym nie zapomniałam. Zazwyczaj, keidy piszę te notki to połowę tych rzeczy, które chcę, nie uwzględniam. Serio mam strasznie słabą pamięć. A tak poza tym to POŁOWA, cieszycie się? Coraz bliżej do końca i już mam pomysł na epilog :D Nie przynudzam idę spać, papappapapa~Lady Morfine<3

13.03.2013

Rozdział 4



Tydzień czwarty.
Gdy patrzę z ziemi.
Widzę ciemność dookoła.
I jestem zagubiony, ale można mnie znaleźć, w środku mojego umysłu.
Do widzenia.
To zaczyna się robić nudne. Monotonia jakiej mało. Po prostu już jest śmiesznie. Moja wyobraźnia mogłaby popracować nad czymś lepszym, a nie cały czas to samo. Co jest ciekawego w conocnym uciekaniu, próbach samoobrony i opatrywaniem coraz większych ran? Wydaje mi się, że jestem już blisko utraty tego najważniejszego daru, danego mi od Boga, o ile on w ogóle istnieje. Może jest to moją winą? Karą za grzechy popełniane raz po raz? Chyba jest takie powiedzenie- „Jak trwoga to do Boga”, mam rację? W takim razie ja nie zamierzam się uciekać do najgorszego. Wątpię w moje odkupienie, nawet nie wiem czy dobrze się wyraziłam. Przepraszam Cię notesie, za moje błędy popełniane w zapisach. Nie jestem w tym najlepsza. Jak widać całkowicie coś siadło mi na głowę. Przepraszam zeszyt. Ciara weszła na nowy poziom swojej inteligencji, gratulujemy! W mojej wyobraźni właśnie pojawił się obraz jakiejś babki w uniformie, szczerzącej się swym sztucznym uśmiechem, patrzącej mi w oczy i klaszczącej w swe dłonie. Zawsze przerażali mnie tacy ludzie. Nie tyle oni, co ich sztuczny sposób życia. To tak, jakby musieli przywdziewać ten uśmiech mimo okropnego bólu, który- nie ukrywajmy- znajduje się w życiu każdego z nas. Zastanawiam się, czy faktycznie wytrzymam tutaj dłużej. Z moich zapisów wynika, iż przebywam tutaj już czwarty tydzień.  To już chyba miesiąc, prawda? Na szczęście głowa i inne organy mojego ciała nie pulsują już tak przerażająco jak w pierwszych dniach. Mimo to, dalej czuję pustkę. Czegoś cały czas mi brakuje. Doskonale wiem, o co chodzi mojej podświadomości. Niestety nie mogę tego dostać. Znajduje się to poza moim zasięgiem. Wątpię, bym w najbliższym czasie miała bliski kontakt z narkotykami. Przynajmniej nie dopóki tutaj jestem. Wyobrażam sobie moje wyjście z tego więzienia. Boję się, że powrócę do nałogu. Owszem, chcę tego. Jednak jakaś mała część mnie krzyczy, że wcale nie jest mi to do szczęścia potrzebne, że dam sobie radę bez tego. A co jeśli wpadnę na moich starych znajomych? Mieszkałam w niewielkim mieście, gdzie wszyscy znali siebie doskonale. Żeby tego uniknąć, musiałabym się wyprowadzić. Nie wiem, czy byłabym w stanie znieść kolejną zmianę swego miejsca na świecie. Zadomowiłam się tutaj. Wreszcie czułam się bezpieczna. Nieważne, że zazwyczaj czułam to, gdy byłam pod wpływem jakiegokolwiek narkotyku. Ważne, że to uczucie gościło w moim wnętrzu. Powracam myślami do tego, jak zachowywałam się po spaleniu zioła. Pamiętam jak dziś mój nocny spacer ze znajomymi. Byłam już pod wpływem alkoholu. Dokładnie była nas chyba czwórka. Ja i trzech chłopaków. Poszliśmy na promenadę. Z joint’em w ręku przemierzaliśmy puste nocą ulice. Po drodze staraliśmy się cicho zachowywać. Przyznajmy szczerze- słabo nam to wychodziło. Mój kolega miał dziwne przyzwyczajenia. Kiedy za dużo wypił, wywracał znaki drogowe. Tak było również i tym razem. Pamiętam, jak na niego krzyczałam, żeby zostawił swoją zdobycz, bo w drodze powrotnej musimy przejść obok komisariatu. Mimo iż byłam zjarana, zachowywałam zdrowy rozsądek. Karl wydął usta, niczym małe dziecko, pokrzyczał, uświadamiając mi, że nie jestem jego dziewczyną i nie mam prawa nim rządzić, a potem najzwyczajniej w świecie złapał mnie za rękę i ruszyliśmy dalej.  Zrobiliśmy postój, gdyż Drew poczuł się źle i musiał zwrócić wcześniej spożyte procenty. Zatrzymaliśmy się przy rzędzie drzew. Przy pierwszym z nich Drew zwracał wszystko, przy drugim ja załatwiałam potrzeby fizjologiczne, a przy kolejnym Karl robił to samo co ja, tyle że on próbował celować w swój mocz śliną. Dziwna była z nas paczka, nie powiem. Mimo wszystko, wspominając te wszystkie chwile niczego nie żałuję. To ukształtowało moje wspomnienia. Później omal nie wylądowałam w jeziorze. O ile dobrze sobie przypominam, był wtedy grudzień. A ja na pewno nie miałam ochoty na kąpiel w lodowatej wodzie. Teraz moje wspomnienia przestały się tworzyć. Może źle to ujęłam, ale jedyne co zapamiętam na zawsze z tych obecnych czterech tygodni przebytych tutaj to: ból, ucieczka, koszmar. Cały czas śni mi się to samo. Jedynym urozmaiceniem jest inny dobór broni. Budzę się z liczniejszymi obrażeniami na ciele, jak i na umyśle. Staram się co noc stawić czoła moim napastnikom. Nie doznałam jeszcze obrażeń wewnętrznych, ale podejrzewam, że takowe również kiedyś się pojawią. Zastanawiam się ile to jeszcze wszystko będzie trwało, zanim całkowicie umrę, zabita przez własne sny. To wydaje się być  czasami zabawne. Obudzić się, odnaleźć na swoim ciele kilka ran i zdać sobie sprawę, że to wszystko dzieje się za sprawą jakiegoś głupiego stanu nieważkości. Może już całkowicie zwariowałam, ale nie mam siły. To przytłaczające. Niecierpliwie czekam na koniec tej groteski. Chyba Morfeusz lubi sobie ze mną pograć w berka. Dlaczego to ja jestem na jego celowniku? Upatrzył sobie narkomankę, bo jest łatwym do osiągnięcia celem. Myślałam, że ten koleś jest bardziej ambitny. Jak widać, przeliczyłam się. Nie mam zamiaru się poddać. Pokaże temu tchórzowi, iż mimo wszystkich moich przejść potrafię sobie z nim poradzić, a on upadnie jeszcze niżej niż ja. Nie wiem czemu zaczęłam wierzyć w jakiegoś greckiego boga. Chociaż grecy podobno byli przystojni. A tak swoją drogą to ciekawe, co tam u tego dupka, Seana. Pewnie już sobie ułożył życie z jakąś szmatą, kiedy obmyślał plan, jak umieścić mnie pomiędzy chorymi psychicznie ludźmi. Zawsze myślałam, że ośrodki dla narkomanów są odizolowane, od innych chorób psychicznych. Widocznie nasz rząd stwierdził, że wszyscy są jednakowo szurnięci, więc po co marnować miejsca na rozdzielanie ich od siebie. Jeszcze homoseksualistów tu brakuje. Ja nie jestem przeciwko darzeniu miłością osoby tej samej płci, ale większość tych wszystkich moherów owszem. Nie zdziwiłabym się, gdyby oni również trafili do tej placówki, ze względu na swoją orientację, która swoją drogą raczej nie jest chorobą. Taka jest sprawiedliwość na tym świecie. To dziwne. Minęły już cztery tygodnie, a ja nadal wyżalam się jakiemuś zeszytowi. W sumie to nie jest dziwne, tylko głupie. Opisuje tutaj swoje niecodzienne sny, czasami poglądy. Powinnam z tym skończyć. Ale może to jest mój ratunek? Nie. To niedorzeczne. Jak coś papierowego może mnie ochronić? Czy zaliczam się już do ludzi nienormalnych? Pokładam swoje nadzieje w rzeczy martwej. Tak na pewno nie zachowują się zdrowi psychicznie ludzie. Chcę uciec od tego wszystkiego. Niech to się wreszcie skończy, póki nie zabraknie mi sił. To nawet nie ma sensu. Co noc prześladują mnie sny, w których ktoś próbuje mnie zabić. Czym sobie na to zasłużyłam? Czyżby to niedokończone porachunki mego ojca albo matki? Doprawdy, czyż nie mogłam urodzić się w normalnej rodzinie? Zamiast tego pochodzę z jakiegoś rodu z tradycją. Kogo to obchodzi? Nie czerpię z tego żadnych korzyści. Jedyne co dostaję to ból. Może ktoś kara mnie za to, iż opuściłam mą rodzinę. Niemal się jej wyrzekłam. Może mamy spisane jakieś prawo. Co wolno, a czego nie wolno robić. Znając życie i moje szczęście, pewnie nie jeden paragraf złamałam za krótkiego czasu mojego istnienia. Zastanawiam się, co bym robiła, gdybym nigdy nie wyjechała. Gdybym wróciła do matki. Czy potraktowała by mnie tak jak ojciec syna marnotrawnego? Byłoby to dla mnie niemałym zaskoczeniem. Rzadko kiedy się do niej odzywałam jeszcze za czasów, kiedy mieszkałam w wiosce. Tym bardziej nie dzwoniłam, kiedy się wyprowadziłam. Nie żałowałam, aż do teraz. Kto wie, może ona mogłaby mi wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje. Kiedy byłam jeszcze dzieckiem i przytrafiały mi się te sny, budziłam się z krzykiem. Wtedy ona zawsze siedziała przy moim łóżku, trzymając moją rękę. Gładziła czule moje ciemne włosy i nuciła jakąś nieznaną mi melodię, aczkolwiek zawsze działającą kojąco. Nie mogę sobie przypomnieć, jak brzmiały jej słowa. Teraz również, kiedy mam zły sen budzę się. Moje ciało przybiera pozycję embrionalną, zupełnie jak u bezbronnej dziesięciolatki. Nucę po cichu tak dobrze znane mi nuty. Czasami łzy spływają w dół mojej twarzy, a ja nic nie mogę poradzić. To tylko upewnia mnie, że jestem bezsilna. Starałam się być niezależną kobietą. Tymczasem zniewoliły mnie narkotyki, za które w tej chwili skłonna byłabym zabić. Co to świństwo ze mną zrobiło? Dawniej byłam kulturalna, nie pyskowałam nikomu. Oczywiście miewałam swoje gorsze dni kiedy moje humorki przejmowały nade mną kontrolę. Z biegiem czasu zaczęłam się coraz mniej uśmiechać. Ludzie to zauważali, pytając, czy wszystko w porządku. Wtedy ja naskakiwałam na nich, mówiąc, że taki mam wyraz twarzy, a oni widocznie musieli być ślepi, bo wcześniej tego nie zauważyli. Zniechęcałam ich do siebie bardzo skutecznie. Niektórzy bali się mnie po prostu. Mówili, że się zmieniłam. Mieli rację. Chciałam się stać zimną suką. Udało mi się. Nikt się dla mnie nie liczył, oprócz marihuany. Mój plan odizolowania się od świata szedł jak po maśle, ale nie za długo się tym cieszyłam. Moja tarcza ochronna prysła jak bańka mydlana, podczas jednej imprezy, kiedy to poznałam jego… Spotykając go tego wieczora, byłam jeszcze czysta. No właśnie, jeszcze. Spędzając z nim każdą minutę podczas tej domówki zapominałam o potrzebie spalenia narkotyku. Niestety musiał wcześniej wyjść, bo jego kolega przeholował z alkoholem, a on musiał go odprowadzić. Wraz z opuszczeniem przez Seana imprezy przypomniałam sobie o ziele. Nie marnowałam czasu. Chwilę później stałam już ze skrętem w dłoni. Był tak jakby moją odskocznią. Nie na długo. Po jakimś czasie paliłam również przy nim, a on starał się pomóc mi porzucić nałóg…
_______________
TAK NA WSTĘPIE PRZYPOMINAM, IŻ WSZYSTKIE OPISY SĄ JEDYNIE WYMYŚLONE PRZEZE MNIE. NIE MYŚLCIE, ŻE JESTEM ĆPUNKĄ, CZY COŚ!!! Zaniedbałam troszkę tego bloga. Ale to tylko przez to, że miałam chwilowy przypływ weny na C&C. Dziękuję za miłe komentarze pod poprzednim rozdziałem i liczę na kolejne pod tym ;)
~Lady Morfine <3