22.03.2013

Rozdział 5



Tydzień piąty.
Tak blisko mnie,
To wspomnienie,
Tej jednej dobrej rzeczy,
Tylko jednej dobrej rzeczy we mnie.
Jak pięknie. To już piąty tydzień mojej męczarni w tym miejscu. Postępy? Brak. Zarówno w mojej psychice, jak i snach oraz spotkaniach z psychologiem. Ta kobieta naprawdę wierzy, że zdoła  wyciągnąć coś ze mnie. A co śmieszne, jest święcie przekonana, polepszeniem się mojej psychiki z biegiem czasu. Okej. Czy to nie jest jasne, skoro przez te cholerne pięć tygodni nic nie powiedziałam, to raczej z upływem kolejnych dni, a nawet miesięcy też nic nie powiem. I kto tutaj ma problemy ze sobą? Cały czas myślę tylko o tym, aby nie dać się wciągnąć w ten wir, jaki tutaj panuje. Nie mogę się poddać. Nie dam się złamać. Nie takie rzeczy przechodziłam w moim poniekąd krótkim i dziwnym życiu. Nauczyłam się wielu rzeczy. Karma jest dziwką, więc trzeba dobrze kombinować, aby się na nas nie odbiła, bo wtedy mogłoby być nieciekawie. Chyba każdy strzegł się jej gniewu jak tylko mógł. Niewielu potrafi się przed nią skryć. Jak widać ja też nie byłam dobrze przygotowana na jej atak, skoro wylądowałam w miejscu dla psychicznych, w dodatku męczona przez sny. A pro po tych snów. Nie no, całkiem miło sobie pobiegać po lesie, pouciekać, a nawet dodali mi nową broń- pistolet. Czuję się, jakbym grała w jakiejś nędznej grze komputerowej. Może weszłam na wyższy poziom, skoro poszerzyli mi ekwipunek. Oh, to tylko jeden z wielu tych koszmarów, ale nie zamierzam ich opisywać. Gorsze jest to, że kiedy obudziłam się pewnego ranka, miałam rozcięty łuk brwiowy, przez co musiałam się tłumaczyć mojej psycholog. W zasadzie, to nic jej nie powiedziałam, tylko siedziałam z rękami założonymi na klatce piersiowej i czekałam, aż wskazówki zegara pokażą czas, kiedy mogłabym już iść z tego gabinetu. Powiedzmy, że przez przypadek odwróciłam się nie w tym momencie co trzeba i wylądowałam na drzewie. Na tej ranie się wtedy nie skończyło. Zostałam postrzelona z łuku w nogę, co uniemożliwiało mi dalszą ucieczkę. Bez wahania wyciągnęłam strzałę, chociaż podobno w szkole mówili, żeby nie wyciągać ostrych przedmiotów z ran. No ale co miałam zrobić? Biegać jak jakaś wariatka z wbitym grotem w kończynę? Podziękuję. Wystarczy mi utknięcie w tym szpitalu. Obudziłam się z zakrwawioną nogą i białą pościelą, którą wytłumaczyłam okresem. Bez słowa wymienili mi ją na kolejną, a nawet dostałam podpaski i tampony w gratisie! Po prostu żyć nie umierać. O matko. Z daleko czuć sarkazm, którym ociekają słowa w przedostatnim zdaniu zapisanym przeze mnie. Tkwię tutaj już wystarczająco długo, aby zacząć wariować. Miesza mi się wszystko. Rzeczywistość i nieważkość przenoszą się. Powoli widzę, jak na białych ścianach „mojego” niewielkiego pokoju przewijają się obrazy lasu. Próbuję stamtąd uciekać, ale zazwyczaj kończę mój bieg, zderzając się ciałem z jedną ze ścian. Niezbyt miłe wrażenie. Dostaję po tym zawrotów głowy. Co przypomina mi o tym, jak brałam narkotyki. Po nich też miałam niezły odlot, tylko w dobrym tego słowa znaczeniu. Wtedy byłam szczęśliwa, nawet jeśli zaliczyłam upadek. Teraz każde, obojętne, czy dotknięcie, czy uderzenie boli i zdecydowanie nie powoduje na mej twarzy uśmiechu, który teraz pojawia się rzadziej niż zwykle, czyli w ogóle. Nie bawi mnie kompletnie nic. Dawniej można było zauważyć na mojej twarzy chociażby cień bladego uśmiechu. W tym momencie tego również nie można dojrzeć. Czuję się okropnie. Jestem czysta pięć tygodni, sądziłam, że się polepszy. Nic z tego. Moim ciałem wstrząsają niezliczone drgawki, bynajmniej nie z zimna, gdyż za oknem widzę słońce. Zastanawiam się, jak długo jeszcze będą mnie tuta taj przetrzymywać. Chcę już wyjść do tego słońca, cieszyć się nim. Pójść nad rzekę i tak jak za starych czasów spalić skręta i poczuć się dobrze. Te nocne wycieczki po lesie jedynie mnie dobijają. Gdybym chciała się okaleczyć, sama bym to zrobiła, serio. Nie potrzeba tutaj jakiś wikingów czy niewiadomo czego. Wystarczyłaby mi żyletka. Jedno pionowe cięcie i już po mnie. Ale chyba nie dałabym rady. Co innego kaleczyć się, by zagłuszyć ból psychiczny, a co innego skończyć swoje życie. Nigdy nie jest aż tak tragicznie, aby kończyć swą egzystencję. To ON mi to kiedyś powiedział. Twierdził, że marihuana mnie zabija. Błąd. W tej chwili to on zabija mnie. Po tej imprezie, na której go poznałam, wpadliśmy na siebie jeszcze kilka razy przypadkowo. Mieliśmy wspólnych znajomych, później zaczęliśmy się spotykać tylko we dwójkę. Żadne randki. Proste wypady dwójki kumpli. Tak, traktowałam go jak kumpla. Ale nie zdobył tak szybko mojego zaufania, bym mianowała go od razu kolegą. Na początku był znajomym, przy którym bałam się otworzyć. Nie chciała, żeby znał prawdziwą mnie. Mógł okazać się jakimś gliną, albo detektywem, a wtedy byłoby już po mnie. Nie okazał się żadnym z nich, a mimo to, trafiłam tutaj, gdzie jestem. Popełniłam błąd, pozwalając mu się do mnie zbliżyć, ale mimo wszystko nie potrafię żałować znajomości z nim, która sprawia wrażenie zakończonej. Z biegiem czasu, widząc, że nic mi przy nim nie grozi, ujawniłam się. Okej. Może źle to ujęłam. Przyłapał mnie jarającą zioło na moim balkonie. Byłam z nim umówiona. Miał po mnie przyjść. Widocznie nie usłyszałam, gdy pukał do drzwi i po prostu wszedł. W niefortunnym dla mnie momencie. Nie próbowałam się mu tłumaczyć, że to mój pierwszy raz, że więcej się to nie powtórzy. Po co miała dodawać kłamanie, do mojej i tak już długiej listy grzechów? To bezsensu.  Skoro już wiedział, nie musiałam się przy nim ukrywać. Pewnego dnia siedzieliśmy w moim mieszkaniu. Zajmował moją kanapę, oglądając jakiś denny serial w telewizji. Opierałam się plecami o grzejnik pod oknem. Wyciągnęłam z mojej „skrytki” wszystkie rzeczy potrzebne do zrolowania blanta. Nie rozmawialiśmy. Przemówił dopiero, kiedy lizałam bletkę, by skleić wszystko w całość. Zaczął mi prawić kazanie. Nienawidziłam, kiedy ktoś mnie pouczał. Wyznaję zasadę, że człowiek uczy się SAM na WŁASNYCH błędach. Nikt za niego życia nie przeżyje, więc lepiej oszczędzić sobie języka i nie mówić nic. Pamiętam, jak cały czas śmiałam mu się w twarz, podczas jego wywodu, na temat szkodliwości narkotyków. Mówił, że zachowuję się jak wariatka i powinnam przestać. Nigdy nie zapomnę, jak powiedziałam mu, żeby wyluzował i znalazł inne hobby niż użalanie się nade mną- straconą duszą, a następnie kulturalnie zaproponowałam przyłączenie się. On jedynie wstał z kanapy i wyszedł bez słowa, trzaskając drzwiami. Nie przejęłam się. Jakoś mi zbytnio nie zależało. Za każdym razem uświadamiał mnie, że robi to jedynie z troski. Ale ja wiem, że ludzie nie robią nic bezinteresownie. Może nie byłam zbyt miła, kiedy pokazywał mi moje zalety, a ja się śmiałam, próbując maskować to, co mam w środku. Nie chciałam dopuścić go do siebie bliżej. Bo po co cierpieć? Jednak ból jest nieunikniony. Dopadł mnie i to podwójnie. Ciekawe ile jeszcze zdołam tutaj wytrzymać. Skoro za niedługo dostanę padaczki, bez narkotyku. Mam tutaj dużo czasu, aby wszystko przemyśleć. Przywracam wspomnienia z dzieciństwa. Widzę je jak przez mgłę. Szukam rozwiązania. Chcę się stąd wydostać, albo chociaż dowiedzieć się, dlaczego tak się dzieje. Zastanawiam się, co mogą oznaczać moje sny. No cóż nie są one codzienne. Przepraszam, źle się wyraziłam. Dla mnie one już są codziennością, ale dla innych niekoniecznie. Zdążyłam się przyzwyczaić. Wciąż próbuję dotrzeć do źródła. Musi być jakaś droga ucieczki. Sedno, centrum. Przede wszystkim, kim są ci ludzie, którzy mnie gonią? Może powinnam podczas jednego ze snów zatrzymać się na środku i po prostu zapytać, gdzie mnie gonią? Dziwne jest to, że budzę się w jakimś miejscu, a następnego wieczoru zasypiam przenosząc się w to samo miejsce, w którym byłam rano. Wciąż pokonuję coraz to nową drogę. Omijając drzewa, czasami schylając się po nową broń, lub odwracając się do tyłu, by zbadać jaką mam przewagę. Zdarzało się, kiedy biegli obok mnie lub mnie już mieli mi wbić miecz w serce, a ja budziłam się, ciężko dysząc i instynktownie sprawdzałam obrażenia, których doznałam, a jakimś szczęśliwym łutem nie mam na sobie. Siniaki i zadrapania powoli przybierały formę moich ubrań. Leżały na mnie idealnie kontrastując swą siną barwą z moją bladą karnacją. Mam również wielkie sińce pod oczami. Wyglądam gorzej, niżeli bym ćpała. Sen, którego doświadczam, w żadnym przypadku nie przypomina relaksu. Staram się spać za dnia, ale nawet to nie pomaga. Już nie wiem co jest jawą, a co nie. Zaczynam się coraz bardziej bać. Przede wszystkim siebie samej. To do mnie nie podobne. Marnieję z dnia na dzień i z nocy na noc. To zaczyna być przerażające. Nie biorę już tego jako denny żart. Ktoś naprawdę musi się mną świetnie bawić. Nie powiem, ja też staram się grać tymi samymi kartami. Najgorsze jest to, że nawet jeśli kogoś zabiję w moim śnie to w następnym przybywa co najmniej 3 osoby więcej na miejsce tej jednej. To zdecydowanie nie jest w porządku. Jestem sama. Nie mam żadnego doświadczenia. Co z tego, że powinnam odziedziczyć umiejętności po rodzicach? Jak widać tak się nie stało. Było mi siedzieć w wiosce przy matce, a nie błąkać się po świecie. Mam za swoje. Nigdy nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. Nawet szczególnie nie tęskniłam. Uwielbiała uczucie wolności, jakie mi towarzyszyło. Masz ci los. Ptak został uwięziony w klatce i prawdopodobnie zostanie w niej do końca życia…
______________
Oczy mi się już same zamykają. Nie wiem, co z tego wyszło, ale napisałam rozdział w jeden dzień. Cieszę się, że to opowiadanie się Wam podoba. Na początku obawiałam się, iż będzie inaczej. Śmieszy mnie sprawa książki. Uwierzcie mi, jestem takiego zdania, że to nie jest hop siup z wydaniem jej, poza tym jest to amatorszyzna, a w dodatku słaba, a po trzecie każdy w Internecie ma do tego BEZPŁATNY dostęp. Doceniam Wasze zaangażowanie i szczerze za nie dziękuję. Możecie do mnie pisać na gadu jeśli chcecie: 4381663, albo zadawać pytania na ask.fm Mam też tumblr, ale nic szczególnego się tam nie dzieje, więc nie polecam :P To chyba tyle, z tego, co chciałam napisać. Chyba o niczym nie zapomniałam. Zazwyczaj, keidy piszę te notki to połowę tych rzeczy, które chcę, nie uwzględniam. Serio mam strasznie słabą pamięć. A tak poza tym to POŁOWA, cieszycie się? Coraz bliżej do końca i już mam pomysł na epilog :D Nie przynudzam idę spać, papappapapa~Lady Morfine<3

4 komentarze:

  1. O BOŻE UMARŁAM!!!!!! Doczekałam się rozdziału, FENOMENALNY,a może ja wolę oglądać literki na papierze niż ekranie:D a poza tym boje się, że sobie picie wyleje na komputer i nie będę mogła czytać dlatego ja chcę TĄ KSIĄŻKĘ!! i mnie to nie obchodzi jakie masz na ten temat zdanie, ze mną się nie dyskutuje. A co ty mi tu z epilogiem wyjezdzasz, do setki jeszcze daleko ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do tego gołębia to czekam cały czas:d z dedykacją proszę!!!

      Usuń
  2. Ołłłłł, yeahhhhh! W końcu mogę się pochwalić, że przeczytałam coś dobrego - a nie tylko kochają się *kiss, kiss, kiss* Rozdział wyrąbisty, no i zaczęłam tak troszzzzkę rozkminiać bohatera #2, czyli jest good. Piszesz po prostu bosko, a te opisy snów... Umarłam i zmartwychwstanę żeby przeczytać szósteczkę! xxx

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne zresztą jak zawsze :D
    zapraszam do nas
    z góry przepraszam za spam
    http://loveissomethingmorethanfriendship.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń