Tydzień szósty.
Widzę wojowników za
każdym razem kiedy zapadam w sen.
Straciłem całe zdrowie
psychiczne.
Nie mogę się ukryć
przed głosami które przemawiają w moim wnętrzu.*
Sześć, sześć, sześć. Czyż to nie liczba szatana? Zabawne.
Przybył mi kolejny tydzień pobytu tutaj. A co jest najlepsze? Jeszcze żyję!
Ledwo, bo ledwo, ale liczy się. Nigdy nie pomyślałabym, że pobyt tutaj może być
tak wyczerpujący. Wyobrażałam to sobie bardziej jako wczasy, ucieczka od
wszystkiego. Nie no dobra, nie kłammy. Nie wyobrażałam sobie mojego pobytu
tutaj. Nigdy. Mam dosyć. Stanowczo za długo tutaj wytrzymałam. Potrzebuję
zapalić. Miało być łatwiej, ale nie jest. To, co tutaj mówią, to jedna wielka
bzdura nie mająca w sobie ani krzty prawdy. Ta izolatka doprowadza mnie do
szału. Wszystko zaczyna mnie coraz bardziej irytować. Zaczynając od zwykłych,
białych ścian, a kończąc na ludziach, a zwłaszcza terapeutach. Przysięgam.
Kiedy się stąd wydostanę to znajdę Seana, choćby na końcu świata i zabiję go za
umieszczenie mnie tutaj. Nie wybaczę mu tego. Ciekawe, czy gdyby znał prawdziwy
powód mojego brania, to też by mnie tutaj odesłał. Zapewne miał mnie już dosyć.
Mnie i ciągłych kłótni ze mną, kiedy byłam pod wpływem. Nie dziwiłam mu się.
Kłótnie ze mną były wyjątkowo ciężkie. Ja naprawdę kiedyś chciałam się zmienić.
Chodziłam nawet do kościoła. Co z tego, że tylko w święta. Ale chodziłam. Mimo
iż mieszkałam i wychowałam się w plemieniu, to nie znaczyło, że czciliśmy
jakieś drzewa, czy inne cuda natury. Można powiedzieć, że kobiety w mojej
rodzinie były bardzo religijne. Jednak nie mieliśmy jako tako kościoła, jak to
jest w miastach. Każdy modlił się na własną rękę. Spowiedź odbywała się w
środku nas, w naszej duszy, ale przynajmniej była szczera. Kiedy się
wyprowadziłam pewnego razu przed świętami poszłam do kościoła. Chciałam
zobaczyć, jak to jest. Dodam, że moja przygoda z marihuaną była już wtedy
rozpoczęta, ale była w fazie „okazjonalnie”. Wracając. Trafiłam wtedy na
spowiedź. Nie bardzo wiedziałam, co się podczas niej robi. Jakie formułki się
wypowiada i tym podobne. Ale dałam radę. Chciałam być szczera i poczuć się „czystą”.
Jak ksiądz usłyszał, że palę papierosy, zioło i piję alkohol to myślałam, że
mnie stamtąd wyrzuci. Koleś był naprawdę niezrównoważony. Pytał ile mam lat,
wręcz szydził z mojego wieku i tego, jak imprezuję. Wówczas, gdy on prawił mi
to swoiste kazanie, ja omal do krwi nie zgryzłam od środka mojego policzka, byle
tylko nie wybuchnąć mu śmiechem w twarz. Dokładnie. Dla mnie ta sytuacja była
nader komiczna. On nic o mnie nie wiedział, a oczerniał mnie po kilku
wybrykach, jakie miałam na swoim koncie. Zdecydowanie wolałam już naszą
spowiedź w wiosce. Przynajmniej nikt ze mnie nie drwił i nie nazywał głupią. To
było po prostu bezczelne. A oni mają czelność nazywać się wysłannikami Boga.
Żal mi ich. Po tym doświadczeniu, obiecałam sobie już nigdy nie iść do
spowiedzi, ponieważ zrobiłam to nie po to, by zostać wręcz wyśmianą, a
pocieszoną. Może źle to ujęłam. Po prostu nie tego oczekiwałam. Swoją drogą
nienawidziłam świąt. Chociaż nie. To chyba zbyt mocne słowo. Nie lubiłam? Nie
przepadała. Chyba tak. Będąc jeszcze małym brzdącem, jakoś to znosiłam. Nawet się
cieszyłam, wyczekiwałam. Później to się zmieniło. Z roku na rok nie czułam już
tej magii. Najchętniej odpuszczałabym sobie te wszystkie obrzędy, tradycje i
tak dalej. Na co to komu? Co roku czekać na to samo. Bezsensu. Ale widocznie
tylko ja tak uważałam. Inni cieszyli się na te kilka dni w roku, gdy będą mogli
zasiąść razem ze swoimi rodzinami do stołu, porozmawiać, cieszyć się. To nie
dla mnie. Byłam i jestem typem samotnika. Perspektywa spotkań z całą moją
rodziną wcale nie wywoływała na mojej twarzy uśmiechu. Wręcz przeciwnie. W tym
czasie stawałam się nerwowa i opryskliwa dla wszystkich, bez wyjątków. Na
święta zawsze musiałam wracać do mojego domu, co już mi się nie podobało.
Gdybym mogła, to nawet nie utrzymywałabym z nimi wszystkimi kontaktu, ale to w końcu
moja rodzina, której się nie wybiera. Lubiłabym wracać do domu, gdyby to nie
równało się ze starciem z moją matką. Zazwyczaj kończyło się to kłótnią. Ale ja
przecież nie jestem normalną osobą i nie potrafię się kłócić. Może nie w takim
sensie. Kiedy się z nią kłóciłam, polegało to mniej więcej na tym, że to ona
krzyczała, a ja stałam, zachowując kamienną twarz, by nie zacząć się śmiać. Nie
wiem, dlaczego, ale takie sytuacje mnie po prostu bawiły. Do czasu. Wszystko
było okej, a nawet zabawne, dopóki nie zaczynała mnie wyzywać. To chyba nie
jest w porządku, kiedy własna rodzicielka wyzywa cię od suk, prawda? Nie to,
żebym się z nią nie zgadzała, bo miała jak najbardziej rację, ale mimo wszystko
taką dziwką nie byłam, aby mnie to w ogóle nie ruszało. Starałam się być twardą,
ale moja maska wtedy już tak znakomicie nie działała. Nikt nie widział, jak płaczę, za wyjątkiem
jej. Kiedy ona tak na mnie krzyczała, ja po prostu stałam i przeżywałam w
środku wewnętrzną walkę, próbując być niezniszczalną. Po co miałam się odzywać?
By mówiła, że pyskuję? Nawet jeśli się nie odzywałam, to potrafiła znaleźć
kolejny powód. Właśnie moje milczenie. Wrzeszczała, bym się odezwała, a nie
traktowała tego, jak gdyby spływały jej
słowa po mnie jak po kaczce. Jednym słowem, chciała widzieć, że ja też cierpię
z powodu tych sprzeczek. Udawało jej się. Mogłam milczeć, lecz łzy spływały z
mojej twarzy, niczym wodospad. Każdy ma jakieś uczucia. Dla mnie wyzwiska od
osoby, która poniekąd była dla mnie ważna, były ciosem poniżej pasa. To
sprawiało, że nie miałam chęci widywać się z moją rodziną, by uniknąć przykrych
sytuacji. To chyba było wystarczające wytłumaczenie. Po za tym oskarżała mnie o
wiele innych rzeczy. Moje życie nigdy nie było usłane różami. Ile to razy
słyszałam, że straciłam jej zaufanie i nie łatwo będzie je odbudować. Po jakimś
czasie było to już dla mnie rutyną. Za każdym razem byłam już do tego
przyzwyczajona. Podobno robiła to wszystko z miłości do mnie. A ja wyrządziłam
jej takie wielkie krzywdy. Nie prawda. Wyprowadziłam się, by więcej nie
sprawiać jej kłopotów. Mogła wreszcie ode mnie odetchnąć. Ale przecież i tak
źle i tak niedobrze. Cokolwiek zrobiłam wychodziło na minus. A więc po co żyć?
Nie miałam ku temu jakichkolwiek powodów. Sądziłam, że wszystko się rozwiąże,
jak mnie już tutaj nie będzie. Jednak nie potrafiłam tego zrobić. Zanim
znalazłam moje ukojenie w ziele, cięłam się. Nie miałam na celu całkowitego
skończenia ze swoim życiem. Drobne cięcia, maszynką do golenia. Sam dobór
sprzętu nie był godzien profesjonalnej próby. Robiłam to jedynie po to, by
zagłuszyć ból psychiczny fizycznym. Teraz też byłabym zdolna to zrobić. Chociaż
minęło dużo czasu od ostatniej rany nic by mnie w tej chwili nie powstrzymało
za wyjątkiem braku sprzętu. Jedynie to pozostawia mnie z krwią krążącą w
żyłach, które okropnie odznaczają się swą niebieską i zieloną barwą na bladych
przedramionach. Mimo tego, iż sama się nie okaleczam moje ciało zdobią
różnorakie blizny. Zaczyna mi brakować sił, by się bronić. Wszyscy zdążyli
zauważyć, że wyglądam gorzej. Posądzali mnie o ponowne branie. Nie wiem, skąd
im to przyszło do głowy, skoro nikt mnie nie odwiedza, bo nawet nikt nie wie o
moim pobycie tutaj. Ale na wszelki wypadek poddali mnie badaniom, na które
jedynie stracili mój i swój czas, bo nic nie wykryto. Faktycznie. Zaczynam
wyglądać jak duch. Zapadnięte kości policzkowe, nazbyt wystające obojczyki i biodra.
Moje długie włosy już dawno straciły swój blask i moc, gdyż teraz wypadają mi
niemal garściami. Kto by pomyślał, że wszystko dzieje się za sprawą niby
banalnych snów. Zastanawia mnie, czy ktoś kiedyś przechodził przez coś takiego,
jak ja i czy ta osoba przeżyła. Gdybym była na wolności starałabym się to
wyjaśnić. Ale nie czarujmy się. Wiele rzeczy sobie obiecywałam, a kończyłam ze
skrętem w dłoni, zapominając o wszystkim, co miałam w planach aż w końcu
znalazłam się tutaj. Ciekawe, na jak długo narkotyki przynosiłyby mi ukojenie.
Czy z biegiem czasu i stopniem zaawansowania mojego uzależnienia, przestałyby
zagłuszać moją senną podświadomość? Może gdybym tutaj nie tkwiła dałoby mi się rozwiązać
zagadkę tajemniczych wojowników, goniących mnie co noc, zupełnie jak gdybyśmy grali
w kotka i myszkę. Nie znam ich zamiarów, ale wiem, że póki co nie mogą, albo
nie chcą mnie zabić. Przeraża mnie to wszystko. Zdecydowanie wolałabym znać ich
zamiary. Chociażby miały okazać się one najmroczniejsze, chciałabym znać moją
przyszłość w nich, o ile takowa jeszcze będzie. Codziennie zasypiam ze
świadomości, iż mogę się już nie obudzić. Nie mam pojęcia, kiedy będą chcieli
zakończyć tą gonitwę, jak dla mnie zupełnie bez celu. Skoro jeszcze mnie nie
zabili i z tego, co widzę na to się nie zapowiada, to po co im broń? Owszem
ranią mnie nią, ale nie na tyle mocno, by było to dla mnie śmiertelne. Sprawia
im to przyjemność, że mają nade mną przewagę? Sama nie wiem, co mam o tym
wszystkim myśleć. Za niedługo nie podejmę się już walki. Nie dam rady.
Wykańczają mnie, jak tylko mogą. Mam zamiar się poddać, chociaż zapierałam się
iż tego nie zrobię. Staję się bezradna. Jestem na tyle osłabiona, aby zwalniać
biegu, dysząc niczym parowóz, a do tego moje ręce trzęsą się niemiłosiernie,
gdy w kogoś celuję. Koniec się zbliża, wiem o tym, ale zobaczymy, kto wygra tę
bitwę…
________________
*Tekst został minimalnie zmieniony na potrzeby tego
opowiadania.
Pisanie idzie mi coraz lepiej. Z rozdziałem wyrabiam się w
przeciągu 3 godzin, więc nie jest źle. To już szósty rozdział. Jeszcze 3 i
epilog. W przyszłym tygodniu postaram się coś dodać i na C&C i tutaj. Cieszę
się, że niektórym się podoba. Szczerze miałam obawy na początku co do tego
bloga, dlatego zwlekałam jak najdłużej z rozpoczęciem go. Chciałam napisać coś
nie o One Direction i wypróbować się w innej dziedzinie. Miało to być jakieś
fantasy, a wyszło opowiadanie o ćpunce. Co do tej książki *próbuję się nie
śmiać*, jak mi ogarniecie 8 tys. PLN, to wydam, no problem ;) Teraz się żegnam,
bo w sumie nie mam już co powiedzieć. Jeśli ktoś chce poczytać coś o 1D to
zapraszam do tej dziewczyny, fajnie pisze, a na pewno się ucieszy, jak
pozostawicie po sobie ślad. Możecie również w komentarzach tutaj zadawać
pytania mi, albo Ciarze, a odpowiemy ;)
Pozdrawiam~Lady Morfine<3
Kocham :) Już rozdział jestem mile zaskoczona:D wspaniały, jak każdy:p a co do tych 8 tyś. spoko jak się złożymy to będzie <3 i wreszcie będę miała książkę i to nie jest śmieszne!!!
OdpowiedzUsuńŚwietne
OdpowiedzUsuńzapraszam do nas
http://loveissomethingmorethanfriendship.blogspot.com/
piękny!
OdpowiedzUsuńCzekam na następny:)
i cóż mam ci kochanie powiedzieć? w żadnym stopniu się nie zawiodłam. coś cudowniego < 33 .xx
OdpowiedzUsuńpowiadom o nowym
ZAPRASZAM DO SIEBIE NA NOWY 26 ROZDZIAŁ .xx
Proszę o szczerą opinię :)
http://love-is-the-most-important.blog.pl/